Caroline
- Naprawdę musisz tam lecieć? – spytał cicho Louis, patrząc mi w oczy. Słysząc jego smętny głos wywróciłam oczami, robiąc kilka kroków w tył, na co on podszedł do przodu, nie pozwalając mi zwiększyć między nami przestrzeń. – Caroline – jęknął, tupiąc nogą jak małe dziecko. Śmiejąc się z niego, rozejrzałam się po ludziach obecnych na lotnisku. Mieliśmy dość sporą widownię. Nie tylko fanów czy przypadkowych pasażerów, ale także kilku paparazzich, którzy robiąc zdjęcia Louisowi, w żaden sposób nie dawali mi spokoju. Czemu? Nie byłam nikim znanym.
- Muszę. Mam kilka rzeczy do załatwienia – powiedziałam z naciskiem, patrząc ponad swoim ramieniem na odprawę, która z każdą kolejną osobą, zbliżała się do końca. – Nawet jeśli nie zdążę na ten samolot, polecę następnym, więc twoje stękania i tak na nic się zdadzą.
- Caroline – powtórzył.
- Louis – przedrzeźniając go, zrobiłam kolejne kroki do tyłu. – Do zobaczenia.
- Odezwij się jak wrócisz – przytaknęłam, zagryzając dolną wargę. – Napisz jak wylądujesz, dobrze? – wywróciłam oczami na jego opiekuńczość, na co on westchnął. – To chyba możesz zrobić, prawda? Jedna wiadomość.
- Dobra! – powiedziałam w końcu, odwracając się na pięcie. – Miłych lekcji śpiewu, Tomlinson! – rzuciłam jeszcze, nawet na niego nie patrząc.
Podając pracownikowi lotniska swój paszport, czułam na sobie spojrzenie nie tylko Louisa, ale także innych osób, które z całą pewnością były ciekawe skąd się znamy. Czy gdybym teraz zaczęła o tym opowiadać, uwierzyliby mi? Poznałam go w kawiarni. Jakim cudem? To nic nadzwyczajnego. Po prostu przyszedł tam razem ze swoją eks dziewczyną, zamówili kawę i gdy ona poszła, ja zwyczajnie się do niego dosiadłam. Czy mogłam sobie na to pozwolić? Co na to właściciel kawiarni? Mogłam, bo właścicielem jest moja ciotka. Pewnie w innych okolicznościach by to nie przeszło. Analizując moje spotkanie z nim, doszłam do wniosku, że zachowałam się zbyt pewnie. Mógł mnie uznać, że arogancką, czy kogoś w tym rodzaju. Czy powinnam go przeprosić za swoje zachowanie?
Po przejściu przez odprawę, w czasie której nie obyło się bez obmacania mnie, usiadłam na plastikowych krzesełkach, wyciągając z kieszeni telefon. Szybko napisałam wiadomość do mamy, że właśnie czekam na samolot, poczym nawet nie oczekując na jej odpowiedź, wyłączyłam go, wsadzając w głąb torby podręcznej. Nie chciałam się niepotrzebnie kusić, by go włączyć z powrotem.
Patrząc się w stronę hali, którą od poczekalni odgradzała szklanka ściana, zobaczyłam go. Wciąż tam stał i patrzył się prosto na mnie. Uśmiechając się lekko, podniósł dłoń do góry, machając energicznie w moim kierunku. Widząc go takiego beztroskiego, wywróciłam oczami. Gdyby tylko poznał powód mojego wylotu… Ciekawe jakby zareagował na tak radosną nowinę. W momencie gdy w głośnikach rozległo się powiadomienie o locie do Polski, wstałam z miejsca, zakładając torbę na ramię. Ostatni raz spojrzałam na Louisa, posłałam mu uśmiech i idąc tyłem, pomachałam niczym przedszkolak.
***
Taksówka zatrzymała się pod dobrze znanym mi szarym blokiem. Pionowy pas, który przechodził przez okna klatki schodowej, raził swoją brzydką pomarańczową barwą. Nigdy nie mogłam się przyzwyczaić do zmiany koloru budynku, który przez pomalowaniem go na zgniłą żółć, był cały biały. Bez żadnej zbędnej barwy. Jednolity kolor był w porządku, ale ludziom ze wspólnoty mieszkaniowej zachciało się zmian. Na gorsze.
Kluczami wygrzebanymi z torby, otworzyłam bramę. W powietrzu unosił się zapach środków do mycia podłóg, który skutecznie pochłaniał odór po nocnym piciu nastolatków. Znałam już trochę tą dzielnicę, przez co wiedziałam, czego mogę spodziewać. Nie raz się zdarzało, że wychodząc rano do szkoły, czułam gorzki zapach piwa czy mocz. Mimo wszystko dało się tutaj mieszkać. Jeśli nie liczyć imprezowiczów, którzy pojawiali się tutaj minimum trzy razy w tygodniu, sąsiedzi byli całkiem mili. Oczywiście byli też tacy, co to chcieli wiedzieć dosłownie wszystko, ale nawet z nimi dało się żyć.
Zatrzymałam się przed drewnianymi drzwiami z numerem dziewięć. Nerwowo zapukałam w nie, przełykając ślinę, gdy po drugiej stronie usłyszałam głos mojej mamy, mówiącej coś do ojca. Chwilę później zobaczyłam ją z małą dziewczynką na rękach. Kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło, wpuszczając do środka.
- Dzień dobry, kochanie – cmoknęła mnie w policzek, podając mi dziewczynkę.
- Cześć, mamo – odpowiedziałam szeptem, przytulając do siebie dziecko.
Trzymałam na rękach swój największy skarb. Moje małe słoneczko. Iskierkę, która dawała mi nadzieje, na lepsze jutro. Widząc ją, nie potrzebowałam niczego więcej. Kochałam tą małą kruszynkę, która po długiej rozłące, ciągnęła mnie za włosy, śmiejąc się pogodnie w swoim własnym języku, który doskonale rozumiałam. Całując ją w główkę, udałam się z nią do mojego pokoju, który podzielony został na dwie części; jedna dla mnie, druga dla niej. Dziewczynka ledwo dotknęła podłogi, pobiegła do swojego pokoju, wracając niedługo później z kartką zapełnioną różnokolorowymi rysunkami. Księżniczki, książęta, konie, smok, zamek, słoneczko. Mała lubiła takie klimaty, a ja lubiłam widzieć jej uśmiech, gdy chwaliła się kolejnym dziełem.
- No, proszę – usłyszałam ponury głos mojego ojca, który oparłszy się o futrynę, przyglądał się nam. Miałam wrażenie, że mężczyzna przez te kilka miesięcy mocno się postarzał. W kącikach oczu uformowały mu się drobne zmarszczki, oczy były zmęczone, a uśmiech ledwie widoczny. Na moje oko, był chory. – Witam w Polsce, Karolina.
- Cześć, tato – na moment zostawiając córkę, podeszłam do mężczyzny, rzucając mu się na szyję. Otulił mnie jego mocny zapach wody po goleniu i papierosów, które sporadycznie popalał. – Wszystko dobrze? Wyglądasz mi na chorego.
- Jest naprawdę dobrze, kochanie – uśmiechnął się ciepło, przejeżdżając dłonią po moich włosach, które następnie założył zza ucho, jak to miał w zwyczaju. – Naciesz się córką, nim z powrotem nie wylecisz na Wyspy.
- Tato? – w ostatniej chwili złapałam go za krawędź koszulki, nim nie wyszedł z pokoju. – Kocham cię – dodałam, gdy spojrzał na mnie.
- Ja ciebie też, Karolinka – cmoknąwszy mnie w policzek, opuścił pokój.
Stojąc w miejscu, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed momentem stał ojciec, nie usłyszałam gdy podeszła do mnie dziewczynka. Dopiero lekkie pociągnięcie za kolorową koszulkę, w którą byłam ubrana, ściągnęło na nią, moją uwagę. Pomimo jej wieku, podniosłam ją do góry, wpatrując się w jej duże brązowe oczy. Zuzanna, była moim malutkim aniołkiem, dzięki któremu jeszcze całkowicie nie ze świrowałam. Trzymała mnie przy życiu. Nie pozwalając upaść. Była jak dobre koło ratunkowe, które doskonale spełniało swoje zadanie. Kochałam ją całym sercem, chociaż miałam tylko szesnaście lat, jak ją urodziłam i o życiu wiedziałam tyle, co nic.
Po wzięciu naprawdę szybkiego prysznica i przebraniu się w świeże ubrania, z kanapką w jednej ręce, wyszłam z Małą na spacer. Zegarek wskazywał dopiero trzecią po południu, pogoda była świetna, a ja wręcz pragnęłam spędzić z córką czas w ciszy i spokoju. Z dala od paparazzi, korków, kłótni, pośpiechu i innych nieprzyjemnych rzeczy, które w Londynie spotykam każdego dnia. Wrocław był inny. W porównaniu do stolicy Wielkiej Brytanii, był spokojny. Ludzie stosunkowo mili, chociaż zdarzali się tacy, którzy widząc mnie z Zuzą, robili bliżej nieokreślone miny. Chociaż nie lubiłam takiego zachowania, przyzwyczaiłam się do niego. Nie robiło ono na mnie żadnego wrażenia. Nawet najmniejszego.
- Mamusiu, chodź na huśtawki! – wymigała, ciągnąc mnie za koszulkę, nie pozwalając mi skończyć jeść śniadania. Mimo to, nie narzekałam. Skinęłam głową, stawiając wózek, przy jednej z wolnych ławek, po czym kończąc jeść w biegu, poszłam z nią na huśtawki. Nim jednak na niej usiadła, zwróciła się twarzą do mnie, z uśmiechem pokazując: - Cieszę się, że przyleciałaś, mamo. Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham – wymigałam, cmokając ją w policzek. – Kocham i nigdy nie przestanę. Pamiętaj, o tym Zuza.
Dobrze było znowu się tutaj znaleźć.
No comments:
Post a Comment