Dodatek 03: "Nigdy nie przestanę Cię kochać."


Louis


Wpatrywałem się w duże niebieskie oczy dziesięcioletniego chłopca, który wymachując dłońmi we wszystkich możliwych kierunkach, mruczał coś pod nosem. Coś, czego nie rozumiałem, bo mówił zbyt szybko, mieszając przy tym język polski z angielskim, jak to jego matka robiła, ilekroć chciała mnie zdenerwować. Chłopiec szybko się tego od niej nauczył, chociaż kobieta nie musiała się specjalnie wysilać, by to robić. 

- Czemu właściwie machasz rękami? – spytałem znudzonym głosem, pocierając palcem wskazującym z kciukiem, brodę. Niebieskie tęczówki, zatrzymały się prosto na moich. Jasny uśmiech rozjaśnił jego twarzyczkę, gdy wskazał na kogoś za mną. Odwróciwszy się, zobaczyłem moją żonę z naszą córką. Obie wyglądały na uśmiechnięte i pełne dobrego samopoczucia. Zapewne rozmowa, którą przed momentem odbyły, przyniosła pozytywne skutki. – Nadal nie rozumiem, czemu machałeś dłońmi – mruknąłem, wstając z podłogi, na której siedzieliśmy od przeszło dwudziestu minut; czyli od czasu, gdy obie zniknęły w sypialni Zuzy, gdy ta smutna wróciła ze szkoły. 

- Bo chciałem cię podenerwować, tato – odpowiedział z uśmiechem, podbiegając do swojej siostry, która poczochrała jego idealnie ułożoną fryzurę. – Już lepiej? – wymigał, patrząc jej w oczy. Przytaknęła, uśmiechając się do niego. – Pobawimy się?

- Chcesz pograć na PlayStation? – pytając, kiwnęła w stronę telewizora, przed którym rozstawiona została gra. Nim dzieciaki wrócili do domu, razem z Carol urządziliśmy sobie małą rozgrywkę. Oczywiście skubana, wygrała. Po tym jak Larry przytaknął, usiedli przed telewizorem, całkowicie ignorując naszą obecność. 

Obserwując ich grę, nawet się nie zorientowałem gdy Caroline upuściła salon. Dopiero dźwięk cichej rozmowy, w czasie której co jakiś czas wybuchała śmiechem, powiedział mi, gdzie przesiaduje. Kierując się w jej kierunku, znalazłem się w kuchni. Dziewczyna siedziała na środku stołu, z telefonem przy uchu, machając nogami. Wyglądała na małą dziewczynkę. Uroczą, słodką, niewinną. 

- Do zobaczenia, tato – cmoknąwszy w słuchawkę, odłożyła telefon obok swojego uda. Uśmiechając się lekko, pociągnęła mnie za koszulkę, przybliżając mnie do siebie. Oblizała uwodzicielsko usta, patrząc mi prosto w oczy. – Cześć, Tomlinson – powiedziała całkowicie poważnie, splątując swoje dłonie na moim karku. 

- Cześć, Tomlinson – powtórzyłem tym samym tonem, patrząc jak zahipnotyzowany w jej duże jasnozielone tęczówki, w których zakochałem się od pierwszego ich zobaczenia. Caroline złączyła nasze wargi w szybkim, ale namiętnym pocałunku, zapewne nie chcąc znowu zostać przyłapaną przez dzieci, jak to miało miejsce kilka dni temu. – Jak przebiegła rozmowa? – spytałem, przykładając swoje czoło do jej. Jedną dłonią bawiłem się jej włosami, które od trzech lat mają niezmienny brązowy kolor z jasnymi refleksami. Pasował jej jak ulał. Wyglądała młodo, świeżo, a przede wszystkim czuła się w nim dobrze.

- Nasza piętnastolatka dojrzewa, Louis. Spodziewaj się, że niedługo przyprowadzi nam do domu swojego chłopaka. Mam nadzieje, że potraktujesz go znacznie lepiej niż ostatniego. Biedaczek namówił rodziców, by wyprowadzili się z miasta, po tym jak powiedziałeś mu, że jak jeszcze raz zbliży się do Zuzy, to mu rękę złamiesz. 

- Chciałem ją tylko obronić przed jakimś kretynem – powiedziałem poważnie, odrywając od niej swoje czoło. Na ustach Carol igrał łobuzerski uśmiech. – Kto to, tym razem? Powiedziała ci chociaż jego imię? 

- To Jeremy – mruknęła, wzruszając ramionami. – Chodzą razem na plastykę. Jeremy jest nowy w szkole i ona, tak jakby została poproszona o pokazanie mu jej. W końcu posiadanie tytułu, zastępca przewodniczącego, do czegoś zobowiązuje – uśmiechnęła się, odrywając ode mnie, swoje czoło. Jej długi szczupły palec, przejechał po moim, lekko owłosionym policzku. – Nie bądź dla niego za surowy, dobrze? Ma prawo do szczęścia, nawet z takim nazwiskiem. 

- Takim? To znaczy jakim? – drocząc się z nią, oparłem dłonie, po obu stronach jej ciała, zamykając w klatce złożonej z mojego ciała. Caroline zachichotała cicho. 

- Nazwisko Tomlinson wiele osób odstrasza. Wiedziałeś, o tym? Niektórzy chłopcy uważają, że Louis Tomlinson jest bardzo surowym ojcem, który nie pozwalała się zbliżyć nikomu do swojej córeczki. Zuza czuje się przez to naprawdę źle. 

- Nabijasz się ze mnie… - jęknąłem, spuszczając wzrok, na jej kolana. Śmiech Caroline powiększył się, gdy zeskakując ze stołu, poczochrała mnie. – Gdzie ty uciekasz? Jeszcze nie skończyłem! – zawołałem, chociaż stała niedaleko. 

- Ktoś musi zrobić obiad, Tomlinson – wytknęła mi język, otwierając jedną z szafek, z której wyciągnęła paczkę świderek. – A oboje dobrze wiemy, że ty plus kuchnia plus gaz nie daje dobrego rozwiązania. Jesteś najbardziej beznadziejnym kucharzem, jakiego znam – wywróciła teatralnie oczami, nalewając olej na głęboką patelnię, do której chwilę później wysypała surowy makaron. – Masz trzydzieści jeden lat, a wciąż palisz wodę na herbatę. Za kogo ja właściwie wyszłam za mąż? 

- Śmiesz wątpić w moje zdolności? – żachnąłem, otwierając lodówkę, z której wyciągnąłem opakowanie mięsa mielonego, na widok którego Caroline skinęła twierdząco głową. – Widzisz? Umiem ci czytać w myślach – poruszyłem sugestywnie brwiami, na co dziewczyna zaśmiała się cicho, rozdrabniając mięso, które dodała do makaronu. 

- Nie skomentuję tego, Louis – odparła, wsypując odrobinę różnych przypraw na patelnię. Lubiłem obserwować ją gdy gotowała. Wówczas jej spokojna twarz wykrzywiała się w lekkim grymasie, zębami przegryzała język, który nieznacznie wystawiała na zewnątrz, a brwi łączyła w jedność, skupiając się tylko i wyłącznie na gotowaniu. Nic nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Ani dzieciaki, ani banda naszych przyjaciół, którzy potrafili zwalić się nam na głowę w naprawdę różnych momentach. Raz Harry wpadł do nas o trzeciej w nocy, prosząc o szklankę cukru. Chciał zrobić sobie herbatę, a akurat jej zabrakło. Do jego zachowania trzeba się przyzwyczaić, bo zrozumieć to się go nie da. – Wiesz, byłabym wdzięczna gdybyś nie patrzył mi się dłonie. No chyba, że chcesz bym odcięła sobie palec – zironizowała, patrząc na mnie ponad swoim ramieniem. 

- Czy to grzech, że lubię patrzeć jak moja żona przygotowuje obiad? – gruchałem, stając za nią. Odrzuciłem jej długie pasma włosów na ramię, odsłaniając tatuaż zza uchem, który był moim ulubionym. Ilekroć na niego patrzyłem, wspominałem czas spędzony z nią we Wrocławiu, do którego uciekła, gdy dowiedziała się o ciąży. – Pamiętasz swoją ucieczkę, kochanie? – spytałem ciepło, całując ją w tatuaż. 

- Pamiętam – odparła tym samym tonem, zmniejszając gaz nim nie odwróciła się w moim kierunku. Jej dłonie znalazły miejsce na moim karku, gdzie splotły się w całość, przyciągając mnie bliżej siebie. – Pamiętam naszą grę w szkole muzycznej. Oraz spacer. I moment, gdy pierwszy raz zobaczyłeś Zuzę. Pokochaliście się od pierwszego wejrzenia. Powinnam być o to zazdrosna. W końcu to moja córka. Mój malutki aniołek. Ale… Ucieszyłam się – jej wzrok na moment powędrował w dół, a gdy ponownie na mnie spojrzała, w jej dużych jasnozielonych oczach, dostrzec można było miłość. Wielką, szczerą, bezinteresowną miłość. – Kocham was. I dziękuję za twoją miłość. 

- Ty mi za nic nie musisz dziękować – powiedziałem szybko, całując ją w czoło. 

- Nie, Louis – pokręciła głową, wyplątując się z uścisku, by ponownie poświęcić uwagę obiadowi. – Muszę. Ja, Olivia, Perrie, Danielle i Cher mamy cholerne szczęście, że zwróciliście na nas swoją uwagę. Szczególnie ja i Olivia. Kto by się spodziewał, że dwie studentki muzyki, będą miały to szczęście i poznają chłopaków z One Direction – uśmiechając się, dorzuciła kolejne składniki na patelnię. – Dopóki nie stanęłam przed ołtarzem, w ślicznej sukni, butach, w których można się śmiało zabić, cudownej fryzurze; dopóki nie wsadziłeś mi obrączki na palec; dopóki nie powiedziałeś „tak”. Miałam wrażenie, że to bajka.

- Bajki mają głównie szczęśliwe zakończenia, żono – szepnąłem jej do ucha, z uśmiechem obserwując pojawiającą się wokół niego, dreszcze. – I nigdy już nie myśl inaczej. 

- Nie mam nawet takiego zamiaru, mężu – odszepnęła, całując mnie przelotnie. 

- Mamoooo! – romantyczną chwilę między nami, przerwał donośny krzyk naszego syna, który niczym torpeda wpadł do kuchni. – Jestem głodny, a Zuza mówi, że obiadu dzisiaj nie będzie. To nieprawda, prawda? – spytał ze smutkiem w głosie, przytulając się do nóg Carol. Kobieta pokręciła rozbawiona głową, podnosząc go na ręce. – Co tak ładnie pachnie? 

- Nasz obiad, Larry. 

- Larry, Niam, Nouis, Zarry, Ziam. Byliście pijani przy wymyślaniu naszych imion?

No comments:

Post a Comment