Sunday, October 14, 2012

Rozdział drugi

Od matrioszki: A więc mamy rozdział drugi, w którym tak na dobrą sprawę nic się dzieje ^^ Ale to jest zamierzony cel, więc spokojnie. Wkrótce pewne rzeczy nabiorą tempa i coś tam będzie wiadomo. Ogólnie to zastanawiam się, czy podzielić historię, na tak zwane sezony, chociaż nigdy czegoś takiego nie robiłam. Jak sądzicie?
Nie przedłużając, zapraszam do czytania! xx
A i obrazki, które dodałam do rozdziału 1 jak i 2, przedstawiają oba tatuaże Carol (:


***







Przez kilka kolejnych dni Caroline nie pojawiła się nie tylko w kawiarni, ale również u nas w domu, chociaż przez wyjściem obiecała Niallowi, że przyjdzie i zagra z nim coś na PlayStation. Blondyn co chwilę wydzwaniał do Andiego, z pytaniem, gdzie podziewa się jego kuzynka, ale on nie wiedział. Moje myśli zaczęły wytwarzać coraz to gorsze obrazy z udziałem rudowłosej.

W czasie porannych spotkań z Paulem, myślałem o niej. O jej jasnych zielonych oczach, nieśmiałym uśmiechu, tatuażach, rudych włosach. Byłem nią oczarowany, chociaż nic o niej nie wiedziałem.

Nie była biologiczną kuzynką Andiego…

Zdanie to odbijało się echem w mojej głowie ilekroć o niej pomyślałem. Nawet teraz, idąc z Eleonore przez Regent's Park, trzymając ją za rękę, uśmiechając się do obiektywów paparazzie, którzy nam towarzyszyli. Brunetka całkowicie ich ignorowała, nieświadomie chwaląc się swoimi aktorskimi umiejętnościami, których nabyła, będąc ze mną w prawdziwym związku. Nasze palce były ze sobą niezobowiązująco splecione, a odległość między nami dostateczna.

- Louis? Co z tobą? – zapytała szeptem, zatrzymując się nieopodal wolno płynącej rzeki, po której płynęła kacza rodzina. – Może i nie jesteśmy razem, ale chyba można powiedzieć, że łączy nas jakaś znajomość, prawda?

Spojrzałem na nią kątem oka, nie wiedząc co powinien powiedzieć. Prawdę? Ale czy właściwie tutaj jest co do opowiadania? Myślę o dziewczynie, której w ogóle nie znałem. Dodatkowo nie wiem, gdzie akuratnie przebywa; nawet jej kuzyn nie może się do niej dodzwonić, co podobno jest dla niego nowością.

- Kojarzysz dziewczynę, która kilka dni temu przyjmowała nasze zamówienie w Hard Rock Coffee? – zapytałem, wciągając chłodne powietrze, chociaż był maj. Eleonore przytaknęła, wyciągając z torebki folię ze suchym chlebem. – Mam ją ciągle w głowie.

- Zakochałeś się w niej? – na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, kiedy oderwała kawałek chleba, rzucając go w stronę kaczek. Wzruszyłem niedbale ramionami, nie wiedząc co odpowiedzieć. – W fance?

- W ogóle jej nie znam, Eleonore. Spotkałem ją raptem… dwa razy; raz w kawiarni, drugi kiedy przyszła do nas razem z Andym. Jest jego kuzynką, przeszywaną kuzynką. Od tego czasu, nie widzieliśmy się. Andy nie może się do niej dodzwonić. Co mam zrobić?

- Poproś o jej adres – powiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Spojrzałem na nią spod byka, analizując jej słowa. – Nie pomyślałeś, o tym, prawda? – przytaknąłem, drapiąc się w tył głowy, próbując zatuszować swoje roztargnienie. – Jesteś uroczy, Louis. Nie dziwie się, że milion dziewczyn na całym świecie, uważa ciebie za słodkiego. Umiesz oczarować dziewczynę, nie robiąc przy tym niczego specjalnego.

- Dzięki Els – cmoknąłem ją w policzek, nie tylko dlatego, że tego wymagała sytuacja, ale przede wszystkim dlatego, że chciałem jej podziękować. – Mimo wszystko cieszę się, że mogę z tobą porozmawiać.

- Nie musisz dziękować – podała mi torebkę z suchym pieczywem, porozumiewawczo się przy tym uśmiechając.



- Po co ci jej adres, Lou? – zapytał Andy, kiedy późnym popołudniem zadzwoniłem do niego, wcześniej wykradając jego numer z telefonu Harrego.

- Chcę się upewnić, że wszystko u niej w porządku – powiedziałem cicho, przykładając dłoń do czoła.

- Upewnić? Ty się o nią martwisz? – spytał wyraźnie zaskoczony moim wyznaniem.

- W pewnym sensie – przyznałem niechętnie. – Podasz mi go czy nie?

- W porządku. Camden Town, King’s Avenue pięćdziesiąt sześć, mieszkanie numer osiem. Mam nadzieje, że trafisz. To stara kamienica. Carol mieszka na ostatnim, czwartym piętrze. Pozdrów ją ode mnie.

- Nie chcesz ze mną jechać?

- Wybacz, Louis, ale mimo wszystko ja i Carol nie dogadujemy się za dobrze – powiedział wyraźnie przygnębiony tym faktem. – Musimy od siebie odpocząć. To wyjdzie nam obu na zdrowie, poważnie. Możesz w to wątpić, ale znam Carol dłużej od ciebie. Po prostu sprawdź, co u niej, okej?

- Jasne. Dzięki, Andy.



- Jedziesz gdzieś? – zapytał Harry, kiedy na jego oczach do kieszeni jeansów upychałem dokumenty, telefon i kluczyki do samochodu. – Ma to jakiś związek z nagłym zniknięciem mojego telefonu?

- Harry – westchnąłem, przeczesując swoje jasne włosy palcami. – Muszę coś sprawdzić. To wszystko.

- Coś? Czy kogoś? – zapytał podstępnie, odkładając na bok trzymaną w dłoniach ściereczkę. Zbliżył się do mnie, mrużąc oczy. Byłem pewny, że za chwilę zacznie ciskać we mnie piorunami. – Powiedz LouLou, czy twoje zachowanie ma jakiś związek z pewną czerwono-włosą dziewczyną, która odwiedziła nas kilka dni temu?

- Harry – powtórzyłem jego imię, błagalnym tonem.

- Nie Harruj mi tu teraz – warknął, łapiąc mnie za ramiona. – Dlaczego się ode mnie odsuwasz? Czemu już nie mówisz mi wszystkiego? Wyjaśnisz mi to? Mam wrażenie, że tracę swojego Boo Bear.

- Nigdy mnie nie stracisz, Harry – obiecałem mu, promiennie się do niego uśmiechając, dokładnie tak jak lubił. – Po prostu muszę sprawdzić, czy z Carol wszystko w porządku. Nie odzywa się do nikogo, nie przychodzi do pracy. Wariuje, Harry.

- Podoba ci się – rzucił swobodnie, odsuwając się ode mnie. Po jego podejrzliwym tonie i poważnej minie, nie było ani śladu. Znowu się uśmiechał, a jego zielone oczy błyszczały zdrowym blaskiem. – Więc jedź do niej i upewnij się, że rzeczywiście wszystko gra. Nie mogę znieść, kiedy jesteś smutny, Louis. Bo wówczas jesteś mi taki obcy. Inny. Nie chcę znać takiego Louisa.

- Nie będziesz musiał go więcej znosić – obiecałem, wiedząc jak wiele to dla niego znaczy. – Pojadę do niej, sprawdzę jak się miewa i wrócę z pizzą, w porządku?

- Oczywiście, że tak! – mocno mnie do siebie przytulił, śmiejąc mi się przy tym do ucha. – No to leć Romeo! Nie pozwól swojej Julii na siebie czekać.

- Nie sądzę, bym mógł nazwać ją moją Julią.

- Jeśli ją lubisz, to masz do tego pełne prawo – zauważył, puszczając mi oczko i niemal siłą wypychając mnie z mieszkania na zimne, majowe powietrze.

Jechałem szybko, po drodze zapewne łamiąc wszystkie możliwe przepisy. Szybko znalazłem odpowiednią dzielnicę. Kilka razy już tutaj byłem, zaraz na początku mojego pobytu w stolicy, kiedy udział w X Factor zmusił naszą piątkę do przeprowadzki. Z ulicą również nie miałem większego problemu. Gorzej było z odnalezieniem odpowiedniej bramy. Zapytałem się jakieś starszej pani o numer pięćdziesiąty szósty, na szczęście wiedziała który to, bo jak sama mi powiedziała, mieszkała w tej bramie od sześćdziesięciu lat. Miałem nieodpartą ochotę, by wypytać ją o Caroline, ale w porę ugryzłem się w język. Grzecznie podziękowałem i niemal biegiem udałem się do bramy. Na czwartym piętrze znalazłem się kilka minut później – wbrew temu co piszą o nas magazyny, wcale nie mam dobrej kondycji; brak powietrza w płucach dał o sobie znać potwornym kaszlem, który z pewnością było słychać na końcu miasta. Lekko zapukałem w drzwi z numer osiem, mając nadzieje, że Caroline otworzy mi je osobiście.

- Louis? – zapytała niedowierzająco, kiedy drzwi się otworzyły.

To nie była ta sama Caroline, którą poznałem prawie tydzień temu. Osoba stojąca przede mną była raczej jej cieniem. Nie uśmiechała się, w jej jasnych zielonych oczach nie było tego błysku, który mnie oczarował. Miała na sobie porozciągany beżowy sweter i czarne spodnie dresowe, które przylegały do jej ciała, niczym druga skóra. Jej skóra była szara, pozbawiona blasku, policzki naturalnego różu, usta czerwieni. Jej cienie pod oczami, zradzały mi, że miała za sobą wiele nieprzespanych nocy. Zrobiło mi się jej… żal.

Bez słowa wszedłem do jej mieszkania. W powietrzu, prócz odświeżacza powietrza o leśnym zapachu, nie unosiły się żadne inne aromaty. Jej azyl był mały, ale bardzo przytulny. Salon, w którym dostrzegłem stare, ciemnobrązowe pianino, połączony był z kuchnią; oba pomieszczenia odgradzała kuchenna lada, przy której od strony salonu, stały trzy wysokie barowe stołki. Prócz tego, dostrzegłem jeszcze dwie pary innych drzwi, które z pewnością prowadziły do łazienki i jej sypialni.

- Co ciebie do mnie sprowadza, Louis? – spytała zmęczonym głosem, wciąż stojąc przy drzwiach, podpierając biodra rękami. – Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek podawała ci swój numer telefonu, a co dopiero adres zamieszkania.

- Andy podał mi oba. Dzwoniłem, ale nie odbierałaś. Musiałem się dowiedzieć, czy wszystko w porządku – jej mina wyrażała jeszcze większe niedowierzanie i szok, niż wcześniej.

Westchnęła, przechodząc do kuchni. Dopiero wtedy zauważyłem, że jest boso. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, sam nie wiedząc dlaczego. Może dlatego, że jak ona, nie znosiłem skarpetek? A może dlatego, że mimo wszystko nie kazała mi się wynosić.

- Chcesz herbaty? – zapytała cicho, podłączając czajnik elektryczny do kontaktu. – Chętnie się dowiem, dlaczego ktoś taki jak Louis Tomlinson chciał się dowiedzieć, czy u mnie wszystko w porządku.

Nie wyczułem w jej głosie żadnej kpiny, ironii, sarkazmu czy czegoś co wskazywało by na to, że się ze mnie nabija. Chciała tylko, a może aż, wiedzieć. Była zwyczajnie ciekawa. Czego ja się właściwie spodziewałem po dziewczynie? Wszystkie są ciekawskie; jedne mniej, drugie bardziej.

- Więc..? – zaczęła, stawiając przede mną wysoki kubek z moim ulubionym gatunkiem herbaty, oraz cukierniczkę z mlekiem. Uważnie obserwowałem jak Carol do swojego kubka wsypuje trzy płaskie łyżeczki cukru, a następnie trochę mleka. Dokładnie to wszystko zamieszała, przygryzając przy tym dolną wargę, zupełnie jak Zayn, kiedy się czymś denerwuje. – Louis, nie wiem czy wiesz, ale strasznie irytuje mnie kiedy ktoś patrzy na mnie w ten sposób co ty. Więc z łaski z swojej przestań i odpowiedz mi na pytanie.

- Martwiłem się, bo nie odbierałaś telefonu, ani nie przychodziłaś do pracy – kąciki jej ust delikatnie powędrowały do góry. To jednak nadal nie był ten sam uśmiech, który mnie oczarował tamtego dnia. Był bledszy, ale lepsze to niż nic. – Powiedziałem coś nie tak?

- Nie odbierałam, ani nie przychodziłam do pracy, bo musiałam uczyć się do kolokwium – wyjaśniła, kiwając głową w stronę salonu, gdzie po podłodze walało się mnóstwo kartek, książek, zeszytów, ołówków i innych rzeczy potrzebnych do nauki. – Dlaczego wszystkie osoby, które poznałam są nadopiekuńcze? To strasznie irytujące.

- Co studiujesz? – spytałem, kiwając głową w stronę podręczników, których tytuły brzmiały dla mnie co najmniej obco, jak z jakieś innej planety. Po raz pierwszy poczułem się przy kimś… głupi.

- Studiuję… Studiuję… - zawiesiła się, nerwowo przeskakując wzrokiem po swoich notatkach, których pełno było na stole, czy też za nim. – Andy niczego wam nie mówił?

- Nawet nie rozmawialiśmy na twój temat. W sumie to dziwne, bo nic o tobie nie wiem, a chciałem od niego twój adres.

- I numer telefonu – skończyła za mnie, lekko się uśmiechając. – Studiuję edukację artystyczną w zakresie sztuki muzycznej ze specjalizacją na edukację muzyczną z językiem angielskim – odpowiedziała wyraźnie spięta, mocniej ściskając swój kubek.

Nie miałem pojęcia dlaczego. W głębi duszy cieszyłem się, że dziewczyna podobnie jak ja, kocha muzykę do tego stopnia, że chce ją poznawać i uczyć się o niej. Nie to co ja; opuszczam lekcje śpiewu, które wymusił na nas zarząd. Pozostali chłopcy jakoś się do nich przekonali, ale ja nie potrafiłem. Siedzenie w studio i śpiewanie wciąż tych samych nut, było dla mnie pozbawione sensu. Tym mocniej podziwiałem Caroline, że była w stanie usiedzieć na wykładach, słuchając tego, co wykładowca ma do przekazania. Zastanawiałem się, czy jej zajęcia były ciekawsze od moich. Pewnie tak.. Edukacja muzyczna brzmiała dość interesująco.

- Co po studiach?

- Chciałabym wyjechać z Londynu do Bristolu i uczyć tam muzyki w szkole podstawowej. To takie małe marzenie, jeszcze z czasów mieszkania w rodzinnym kraju – wyjaśniła, spuszczając wzrok na kubek. – Co u ciebie Louis? Aż tak ci się nudzi w domu z szalonym Harrym, że odwiedzasz nudną studentkę?

- Już ci mówiłem, że się martwiłem twoją nieobecnością w pracy i…

- I, że właściwie nic o mnie nie wiesz – skończyła za mnie z lekkim uśmiechem, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. – Nie obraź się, ale brzmisz trochę jak desperat, który na siłę chce kogoś poznać, byleby nie być samotnym. Masz czwórkę najlepszych przyjaciół, pięć sióstr, rodziców, więc wątpię by nuda ci doskwierała.

- Mam być z tobą szczery? – spytałem całkiem poważnie, co było do mnie niepodobne.

Gdyby mnie teraz chłopcy zobaczyli z pewnością, zaczęli by się ze mnie śmiać. Caroline przytaknęła, a w jej oczach błysnęła czysta ciekawość połączona z determinacją. Byłem świadom tego, że jest gotowa zrobić wszystko, by dowiedzieć się prawdy, o moim dziwnym zachowaniu. Zresztą kto by nie był?

Louis Tomlinson w końcu zachowuje się tak, jak na jego wiek przystało.
Czujecie ten sarkazm?

Ja owszem.

- Louis? – poczułem na swojej dłoni, dotyk Caroline. Jej własna była krucha, zimna i mała. Miałem wrażenie, że trzyma mnie porcelanowa lalka, która w każdej chwili może się rozpaść na milion drobnych kawałków, jeśli tylko źle ją złapię. – Wszystko dobrze? Nagle dziwnie pobladłeś.

- Ja tylko… nie mogę przestać myśleć o twoich tatuażach – wypaliłem pierwsze, co mi przyszło do głowy. Nie powiedziałem wprost, że myślę o niej, ale czy to ma jakieś znaczenie? W końcu tatuaże należą do niej, do jej pięknego, delikatnego ciała, więc…

Jesteś żałosny, Tomlinson.

Caroline zaśmiała się ze mnie, jednocześnie ściągając z siebie swój wełniany sweter, który położyła na wolnym stołku barowym. Wyciągnęła w bok lewe ramię, także mogłem się jemu dokładnie przyjrzeć. Wodząc wzrokiem po kolejnych wersach, mojej solówki, po raz pierwszy moje myśli wyparowały. Nie wiedziałem, jak mam to wewnętrznie skomentować. Czy miałem przyznać się przed samym sobą, że mi to pochlebia? Że moje ego podskoczyło na wyższy poziom? Nie miało to żadnego sensu.

Tak poważne słowa, na jej porcelanowej skórze… 

- Jakby to powiedzieć… moje życie w Polsce było do dupy. Kiedy znalazłam w Internecie tą piosenkę, jej słowa były dla mnie czymś w rodzaju przypomnienia tego co było. Nie umiem ci tego wyjaśnić dokładniej, bo znamy się zbyt krótki czas – uśmiechnęła się przepraszająco, odwracając się do mnie tyłem. – Dmuchawiec jest dla mnie symbolem zmiany na lepsze swojego starego życia. Czymś nowym, nieznanym. W pewnym sensie także utraconymi dniami i tym, że z każdym kolejnym dniem zbliżamy się do końca. Ptaki to wolność, przynajmniej dla mnie. To tyle – dodała, kiedy nasze na powrót się spotkały.

- Wiem, o twoich tatuażach, a nie wiem nawet ile masz lat – palnąłem głupio nadal nią oczarowany.

- Dokładnie za trzy tygodnie kończę dwudziestkę, a co za tym idzie drugi rok studiów. Ostatni – wyraźnie podkreśliła to słowo.

- Wylecisz do Bristolu, spełniać swoje marzenia – rzuciłem pochmurnie, na co rozbawiona dziewczyna pokręciła z dezaprobatą głową. – Co ciebie tak śmieszy?

- Powiedziałam, że chciałabym, a nie, że natychmiast to zrobię – sprostowała, poprawiając włosy. - Czy mi się wydaje, czy ciebie martwi to, że mogłabym pożegnać stolicę? – przekrzywiła głowę w lewo, zerkając na mnie spod przymrużonych powiek. – Interesuje ciebie moja przyszłość, Louis? Dlaczego?

- Wydajesz się być ciekawą osobą. Powiesz mi dlaczego nie mieszkasz z rodzicami?

- To zbyt stresujące, byś tego słuchał. Możliwe, że jutro masz do roboty coś, na czym musisz być stuprocentowo skupiony; nie chcę później słyszeć od Andiego, że przeze mnie jeden z członków One Direction był zdekoncentrowany – mruknęła z uśmiechem, popijając napój z kubka. – Nie powinieneś właśnie w tym momencie siedzieć na lekcji śpiewu? – zapytała nagle, przenosząc na mnie spojrzenie jasnych oczu.

- Skąd wiesz, o jakichkolwiek lekcjach śpiewu?

- Nie denerwuj się. Wchodzę czasami na twittery waszych fanek, które dodają tam mnóstwo wpisów ściśle z wami związanych. Jedna z nich, kilka godzin wcześniej napisała, że wieczorem macie lekcje śpiewu w centrum miasta. Szczerze nie mam zielonego pojęcia, skąd one biorą te informacje, dlatego pytam. Poza tym, zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz.

- A mianowicie?

- W Internecie pojawia się wiele waszych zdjęć, tego nie da się ukryć. Część z nich była zrobiona przed waszym studiem nagraniowym, inne w czasie grilla ze znajomymi, jeszcze inne w centrum miasta. Na tych wszystkich, pojawiacie się w piątkę. Dlaczego kiedy macie lekcje śpiewu, nie ma na nich ciebie? Wychodzisz tylnim wyjściem, by ktoś z twoich znajomych z rodzinnego Doncaster się nie dowiedział, że na nie chodzisz? – spytała wyraźnie zainteresowana z tym błyskiem w oku, który często mogę zaobserwować, na przykład u Harrego czy Nialla.

- Mnie tam w ogóle nie ma – powiedziałem, lekko zawstydzony. Usłyszałem, jak Caroline krztusi się herbatą, plując nią naokoło. Nachyliłem się nad blatem by lekko poklepać ją po plecach. Przeszło jej niemal od razu. – Lepiej?

- Yeah… możesz mi powiedzieć, dlaczego wokalista nie chodzi na lekcje śpiewu? To znaczy wiesz, to twoja osobista sprawa i tak dalej, ale nie będę ukrywała, że mnie to nieciekawi.

- Nie znoszę siedzenia w tej dusznej sali i śpiewania pod rząd kilku razy tego samego dźwięku…

- Jesteś hipokrytą – przerwała mi. Popatrzyłem na nią, nie rozumiejąc jej słów. – Nie rób miny niewiniątka, Tomlinson! – krzyknęła, waląc pięścią w blat.

Teraz byłem na serio przerażony. Kto by pomyślał, że ta drobna, urocza dziewczyna okaże się wulkanem energii i to jeszcze tej negatywnej energii?

- Ale.. – chciałem się bronić, jednak mi na to nie pozwoliła.

- Nie ma ale, Louis. Posłuchaj, to nie moja sprawa, ale musisz wiedzieć, że jestem waszą, pieprzoną fanką i naprawdę nie fajnie jest słuchać słów „nie znoszę siedzenia w tej dusznej sali i śpiewania pod rząd kilku razy tego samego dźwięku..” To jest dołujące, wiesz? Mam wrażenie, że śpiewanie na scenie jest dla ciebie równie wielką męczarnią, co zajęcia – zmarszczyła brwi, stając od stołu. – Nie znoszę rozmowy z ludźmi, których w ogóle nie znam.

W ten subtelny sposób dała mi do zrozumienia, żebym wyszedł. Tak też zrobiłem. Rzuciłem ciche „na razie” i opuściłem jej mieszkanie. Dopiero w swoim samochodzie doszło do mnie, jaką głupotę palnąłem, mówiąc coś takiego. Ona była ze mną szczera; każde jej słowo przepełnione było prawdziwością. Niczego nie ukrywała. Nie chowała nawet tatuażu, który był przecież słowami naszej piosenki.

Mojej, popieprzonej solówki.

Zraniłem nie tylko ją, jako fankę One Direction. Zraniłem ją jako fankę muzyki.

3 comments:

  1. No wcale nie jestem pewna czy to takie nic ;) Czasami potrzebne są takie fragmenty podczas czytania których możemy się wyciszyć i po prostu poznać trochę bohaterów... Prawdę mówiąc bardzo mi się ten rozdział podoba. Ta fascynacja Lou ledwo poznaną dziewczyną została przez ciebie opisana w niesamowicie interesujący sposób... Poza tym podałaś masę informacji odnośnie Carol, ale czuję mały niedosyt... wciąż nie wiem jaki miałaś cel kończąc tajemniczo poprzedni rozdział... Tak bardzo chciałam się tego dowiedzieć i chyba podświadomie liczyłam na jakąś bombę ;) Może dowiem się później...
    I zastanawia mnie czy za opisem "zmarnowanej" dziewczyny stoi tylko nauka do kolokwium? Aż tak ma ciężko? Ja tam nie przypominam zwłok, gdy egzaminy zbliżają się wielkimi krokami ;) Ale może doszukuję się głębi, tam gdzie wszystko jest jasne...
    Chociaż nie... A zresztą... Już sama nie wiem co piszę ;) Niby Lou myśli, że Carol była z nim taka szczera, ale ja cały czas miałam w głowie taką niesforną myśl, że coś tu nie gra... Rozumiesz coś z mojego biadolenia? Bo ja już sama nie wiem o co mi chodzi... Ale powiem ci jedno - już odliczam czas do kolejnego rozdziału, bo zostawiłaś mnie z uczuciem dziwnego niepokoju... Po prostu mam wrażenie, że coś jest nie tak... Ale się zamotałam ;) Lepiej skończę póki się całkiem nie pogrążę (chyba, że już za późno). Pozdrawiam i życzę wielkiego natchnienia (to tak dla mnie ;) ), bo nie mogę już się doczekać kolejnego rozdziału.

    @KateStylees

    ( http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/ )

    ReplyDelete
  2. Wchodzę sobie kilka dni temu na bloggera, patrzę i oczom nie wierzę. Matrioszkaa dodała drugi rozdział. Wchodzę szybko, czytam, czytam i po prostu oczom nie wierzę.
    Szkoda mi Car. Lou ją bardzo zranił, ale mam nadzieję, że wynagrodzi jej to w jakiś sposób. Na przykład zaprosi na kawę czy coś :D
    Lou zaczął powoli dorastać, czy to tylko po matematyce i francuskim mam takie omamy? Louis Tomlinson i ta jego fascynacja Carol Nowak :D Boskie, po prostu boskie ;>
    Ja chcę więcej Hazzy xdd I Ty wiesz, dlaczego ;]
    Oh, kotek, gdybym mogła cię uściskać za to, jak bosko piszesz to już dawno odbyłby się Twój pogrzeb, bo bym Ci nawet oddechu nie pozwoliła złapać. No i Twój brat też by mnie zabił, za to, że mu siostrę zabiłam. I byłby pogrzeb zbiorowy ( nie przejmuj się, tym razem to efekt za dużej ilości cukru we krwi xdd)
    Dodawaj szybko kolejny, bo jak nie, to... *grozi palcem i śmiejąc się z samej siebie*
    Pisz, pisz i jeszcze raz pisz. Weny, czasu i mniej bolących nóg :*
    Gosiak xx

    ReplyDelete
  3. Awww <3 Świetny rozdział ;)

    ReplyDelete