Tuesday, November 27, 2012

Rozdział dziewiąty

Od M.: No i mamy już rozdział 9, a co za tym idzie - kilka (-naście) rzeczy stanie się dla Was jasne. Mam nadzieje, że nie zlinczujecie mnie za to, że potraktowałam Caroline w ten, a nie inny sposób, ale musiałam. Poza tym.. mam dla Was niespodziankę (tak mi się bynajmniej wydaje, że się Wam spodoba). W II sezonie pojawi się jej córeczka! ^^ Cieszycie się? Bo ja bardzo! Polubiłam małą pannę Nowak.
Okej, już nic nie mówię/piszę, tylko zapraszam do czytania! xx
A i.. "Whisper of hope" oficjalnie skończyłam pisać. Zostało tylko dodawanie kolejnych rozdziałów, według mojego abstrakcyjnego widzimisię! :)

***




Do domu wróciliśmy po drugiej w nocy. Przez całą podróż nie zamieniłem z Harrym, ani jednego słowa. Byłem wściekły. Nie dlatego, że zakochał się w dziewczynie, na której mi zależało – bo serce nie sługa; ale dlatego, że ten wieczór ani trochę nie wyszedł tak jak tego wszyscy oczekiwali. Ja chciałem tylko, by Carol miała świetne urodziny, które na długo by zapamiętała. Zamiast tego pokłóciłem się z nią, o mojego najlepszego przyjaciela, żaden z nas nie zdążył wręczyć jej prezentu, a połowa tortu wylądowała na podłodze, bo Zayn z Niallem, zaczęli się kłócić, o to kto powinien go rozdawać gościom. Byli w szoku, kiedy okazało się, że Carol zwyczajnie wyszła, nie mówiąc o tym nikomu, z wyjątkiem mnie. Całą winę zrzucili na mnie, co mi się w zasadzie należało.

Byłem idiotą.

Trzasnąłem drzwiami wejściowymi, chociaż wiedziałem, że za mną idzie Harry. Nie obchodziło mnie to. Zrzuciłem z siebie buty, marynarkę rzucając gdzie w kąt, nie interesując się tym, gdzie wyląduje i przeszedłem do kuchni. Z lodówki wyciągnąłem piwo, znalazłem otwieracz, którym sprawnie oderwałem kapsel, rzucając go w bliżej nieokreślone miejsce. Całkowicie zignorowałem, powtórne trzaśnięcie drzwiami i kroki, które zatrzymały się dopiero w progu kuchni. Wiedział jak mnie podejść, przeszło mi przez myśl, kiedy spotkałem się z zielonymi, lekko zamglonymi tęczówkami Hazzy.

- Kochasz ją? – wypaliłem, pociągając duży haust napoju.

- A ty? – odpowiedział tym samym tonem, opierając się barkiem o futrynę. – Kochasz dziewczynę, o której wiesz naprawdę mało?

- Zapytałem pierwszy.

- Nie jesteśmy w przedszkolu, Louis. Tutaj nie obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy. Tutaj wszystko zależy od przeznaczenia, a ja wierzę, że ja i Caroline możemy być szczęśliwi razem – powiedział całkiem serio, robiąc kilka kroków w moją stronę. – Wierzysz w to? Gdybyś naprawdę coś do niej czuł, nigdy byś jej nie skrzywdził. A ty, zrobiłeś to.

- Nieświadomie – próbowałem się bronić, wiedząc jednak, że to na nic.

Harry miał nade mną przewagę. Nigdy świadomie nikogo nie zranił. Od rzucania słów na wiatr, zaczął stawiać dziewczyną sprawę jasno – szybki, ale za to zajebisty jednorazowy seks. One w zamian miały dochować tajemnicy, że przeleciał ich sam Harry Styles. Do tego był uroczy i słodki. Umiał sprawić, że dziewczyna czuła się przy nim wyjątkowo, romantyzm wylewał się mu z rękawa, czarując panienki w różnym wieku. Nie wierzyłem, by ktoś taki jak Caroline mógł się w nim zakochać. Ona na jego zagrania była za mądra. A do tego miałem wrażenie, że z podobnymi facetami miała już do czynienia; inaczej nie zareagowała by tak agresywnie, kiedy zobaczyła jak Hazza całuje się z nieznajomą mulatką.

- Ona nienawidzi tego jak traktujesz dziewczyny - zdecydowałem się na ostatnią deskę ratunku, chcąc w jakiś sposób wybić mu z głowy Caroline. – Ma ochotę cię udusić i zakopać we własnym podwórku, nawet jeśli przez to, miałaby zostać wywalona z uczelni.

- To tylko potwierdza fakt, że jestem zajebisty – zauważył z błyskiem w oku. – To co teraz zrobimy z tym fantem? Mamy takie same szanse; obu nas nienawidzi.

- Harry, dlaczego mi to robisz? – spytałem zmęczonym głosem, bawiąc się butelką z piwem. – Dlaczego nie możesz zostawić Carol i zająć się Cher? Przecież też coś do niej czułeś. Podobała ci się.

- Podobała. Czułem. To czas przeszły, Louie. Takie rzeczy ulegają zmianie. Nic na to, nie poradzisz. Chcę o nią zawalczyć.

- Lubię ją – powiedziałem pewnie, mocniej zaciskając ręce na butelce. – Wariuje, kiedy nie daje znaku życia, mam wyrzuty sumienia, nie wiem, co robić. Ty nie ułatwiasz mi niczego. Jesteś egoistą. Jeszcze nie tak dawno, sam chciałeś, bym do niej jechał, a teraz…

- Serce nie sługa, Louis – powiedział poważnie, zabierając ode mnie alkohol. – Powinieneś się przespać, przyjacielu. Przez to wszystko, dostajesz zmarszczek.

- Naprawdę nie rozumiem, co ciebie tak bawi – pokręciłem głową, posłusznie spełniając jego prośbę.

Dzisiaj nie miałem sił na jakąkolwiek kłótnię. Chciałem zasnąć i obudzić się w miejscu, w którym Harry nie powiedziałby mi tego, co powiedział. W miejscu, gdzie Carol by się na mnie nie gniewała, a ja byłbym z nią szczęśliwy. W drodze do swojej sypialni, postanowiłem, że jutro z samego rana ją odwiedzę… pojadę pod uniwersytet, w którym miała mieć test i porozmawiam. Poproszę o wybaczenie i obiecuję poprawę. Musi wybaczyć, inaczej zwariuję.



*** 



Następnego dnia padało, jak cholera. Ledwo otworzyłem oczy, od razu miałem zamiar je ponownie zamknąć. Kątem oka zerknąłem na stojący na szafce nocnej budzik, który wskazywał już jedenastą trzydzieści. Jak oparzony, wyskoczyłem z łóżka, przy okazji plącząc się w kołdrze, przez co jak długi wylądowałem na podłodze. Harry nie pojawił się w drzwiach, jak to robił zawsze, ilekroć się wywalałem, co mimo wszystko zdarzało się często. Kiedy w końcu się pozbierałem, wybrałem pierwsze lepsze ubrania, wziąłem prysznic, poczym zszedłem do kuchni, w której prócz porcji gofrów i niestarannie zapisanej kartki, nie było nikogo.

Pamiętałem, o jej teście na jedenastą. Spokojnie, nie będzie mnie tam.. muszę coś załatwić.. porozmawiaj z nią.. mną się nie przejmuj. Przepraszam, nie chciałem Cię zdenerwować.

Kocham Cię, xx

Ps. Zrobiłem Twoje ulubione gofry.

Harry.


Wpatrywałem się w kartkę do czasu, aż mój żołądek nie dał o sobie znać, głośnym burczeniem. W locie porwałem dwa gofry, jednego z nich na siłę wpakowując sobie do ust i wybiegłem z mieszkania, do którego musiałem się jednak wrócić, bo prócz butów zapomniałem jeszcze o bluzie z kapturem i kluczach od samochodu. Kiedy w końcu jechałem znanymi mi ulicami, ogarnęły mnie wątpliwości. Nie miałem żadnego planu! Co właściwie miałem jej powiedzieć?

„Cześć, Carol. Sorry za moje szczeniackie zachowanie.”

„Carol masz rację, jestem dzieckiem, który nie umie porozmawiać ze swoim przyjacielem.”

„ Podobasz się Harremu; jego randka z Cher jest niemożliwa. Przykro mi.”

Każdy kolejny scenariusz był całkowicie bez sensu. Mówiąc coś takiego z pewnością wyjdę na idiotę, jeśli już tego nie zrobiłem. Mogłem być pewien, że z tym wbiję sobie do trumny kolejne gwoździe do kolekcji i na amen zamknę wieko, bez wcześniejszej możliwości, porozmawia z nią. A do tego dopuścić nie mogłem. Musiałem… musiałem wszystko wyjaśnić.

Zatrzymałem się przed uniwersytetem, w miejscu niedozwolonym. Nie interesował mnie jednak ewentualny mandat. Miałem ważniejsze sprawy na głowie, niż przeparkowanie auta. Rozejrzałem się dookoła; może Carol nie siedziała gdzieś na schodach, ucząc się do kolejnego testu, jednakże szybko pozbyłem się tej myśli; żadna normalna osoba, nie siedziałaby na dworze w taką pogodę. Przed wejściem do budynku, jakieś nieznane mi uczucie, kazało mi spojrzeć w drugą stronę. Patrząc tam, doznałem szoku.

Caroline plecami opierała się o ścianę budynku, ze szkicownikiem na kolanach, stukając ołówkiem o kartki, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Wolno do niej podszedłem, gotowy by zmierzyć się z jej ciętym i aroganckim językiem.

- Cholernie długo ci to zeszło, Louis – usłyszałem jej pełen irytacji głos, gdy ledwo nad nią stanąłem. – Siedzę tutaj czterdzieści minut i jak ostatnia idiotka próbuję coś narysować – poskarżyła się, nie przestając stukać ołówkiem o, jak się okazało, pustą kartkę.

- Przepraszam, Caro. Ja po prostu… jestem idiotą – przyznałem, nerwowo wplątując palce w swoje włosy. Dziewczyna podniosła się z miejsca, chowając przy tym zeszyt do torby. – Pogadamy?

- Mam się urwać z zajęć, bo Tomlinson chce ze mną rozmawiać? – spytała cynicznie, zmierzając w stronę wejścia do budynku. – No chodź. Pokażę ci moje zajęcia z sztuki, skoro tak bardzo jesteś o nie zazdrosny.

- Skąd ty… Danielle! – krzyknąłem, podążając za nią. – Powiedziała ci? Kiedy?

- Wczoraj na imprezie, mała muszko – wyjaśniła z uśmiechem. – Dowiedziałam się, że wiesz, o znaczeniu niebieskich końcówek. Mam tylko nadzieje, że przez to nie uznajesz mnie za wariatkę.

- Pod warunkiem, że przestaniesz mnie nazywać małą muszką. To frustrujące.

- To urocze – przyznała, prowadząc mnie bogato zdobionymi korytarzami, na których nie spotkaliśmy ani jednego studenta, wykładowcę, czy innego pracownika uczelni. Carol musiała wyczuć, że mam pytania, bo odwróciła się do mnie przodem, także teraz szła tyłem i odpowiedziała: - Większość przygotowuje się do oficjalnego zakończenia roku. Z tej okazji uczelnia wystawia przedstawienie, właśnie trwają próby.

- Nie bierzesz w nim udziału? – spytałem w momencie, kiedy otworzyła wysokie, mosiężne drzwi od jednej z sal. Pokręciła głową, wpuszczając mnie do środka. – Wow!

To było jedyne, co byłem w stanie powiedzieć. W okręgu stały sztalugi, na których luźno leżał stos kartek. Jedne były zamalowane, inne puste. Po całej pracowni walały się pędzle, ołówki, farby, pastele, kubeczki z wodą i inne przybory, którymi można stworzyć małe dzieło sztuki. Caroline podeszła do sztalugi, ustawionej przy samym oknie. Obok niej, na podłodze leżał stos kartek, oraz jeden z zeszytów, który, jak sądziłem po okładce, wcale nie był od sztuki.

- Płyta, która opiera się o sztalugę, to panel malarski – wyjaśniła wskakując na owy przedmiot. – Przyczepiony do niego materiał, to płótno malarskie – dodała, sięgając po ołówek. – Tak naprawdę rzadko z niego korzystam. Wolę siedzieć przy stole z nosem w kartce niż przed sztalugą – uśmiechnęła się, stukając ołówkiem o ramę przedmiotu, jak to miała w zwyczaju.

- Co będziesz rysować? – zapytałem ciekawy, przesuwając sobie krzesło od sąsiedniej sztalugi.

- Zobaczysz.. Kiedy ja będę rysować, ty będziesz do mnie mówił.

- Co takiego? – jej twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy nakreśliła na płótnie pierwsze kreski. – O wczorajszej imprezie? O Harrym? Cher? O…

- Nie umiem się gniewać. Co prawda, szybko wpadam w złość, ale szybko dochodzi do mnie, że zrobiłam źle, ogarniają mnie pieprzone wyrzuty sumienia i po prostu wybaczam. Nie, wprost, ale jednak… - odgarnęła na bok grzywkę, wpatrując się w płótno. – Wybacz, że jestem taką.. hipokrytką – skończyła z grymasem, rozmazując grafit. – Nie powinnam ci czegoś narzucać.

- Nie zrobiłaś niczego złego. Dla przyjaciółki chciałaś dobrze. Miałaś w planach naprostowanie Harrego, ale nie wyszło… On jest uparty i naprawdę trudno jest mu cokolwiek wybić z głowy – przyznałem, lekko się uśmiechając. Caroline przytaknęła, przekręcając głowę, by na płótno spojrzeć pod innym kątem. – Kiedy rano wstałem, jego już nie było… zostawił tylko kartkę – wspomniałem, chociaż do końca nie wiedziałam, dlatego.

- Co w niej napisał? – spytała, wyraźnie zainteresowana.

Nerwowo przełknąłem ślinę. Nie chciałem jej mówić, o wyzwaniu Harrego, które do tej pory wywołało u mnie mieszane uczucia. To wszystko zdawało mi się naprawdę chore. Nie zauważyłem wcześniej, by Carol nie była Hazzie obojętna. Traktował ją po przyjacielsku, uśmiechał się, przedrzeźniał ją, a nawet chciał z nią grać w gry video. Mnie samego wywalał z domu, bym jechał do, jak sam określił, mojej Julii. Czy zachowywałby się tak naprawdę, gdyby Carol rzeczywiście mu się podobała? A może zwyczajnie grał.. Jeśli tak, to jest naprawdę dobrym aktorem. Zazdroszczę mu talentu, bo nic nie zauważyłem i teraz tego cholernie żałowałem. Byłem ślepy na jego uczucia, emocje, zachowanie. Od kiedy poznałem Carol, stała się ona dla mnie całym światem. Przez nią, zapominałem nawet o zadzwonieniu do domu.

Byłem godnym do pozazdroszczenia synem i bratem…
- O czym takim myślisz, że nawet nie umiesz wysilić się na odpowiedź? – spytała, śmiejąc się melodyjnie, nie przestając rysować.

Pokręciłem głową, wracając do rzeczywistości. Mój wzrok musnął, mokre ubrania dziewczyny, które przykleiły się do niej, jak druga skóra. W tych rzeczach wyglądała jak mała dziewczynka, w ubraniach swojej dużo starszej siostry. Brakowało jej tylko warkoczyków, obwiązanych czerwoną wstążką, miękkiego misia i dużego lizaka. Mimowolnie się uśmiechnąłem, podnosząc wzrok na jej twarz – patrzyła na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Stało się coś? – spytała z wyraźnym niepokojem, zawieszając w powietrzu ołówek. – Wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Zaczynam się o ciebie martwić, Louie.

- Wszystko gra – przyznałem – nie jest ci zimno? – wskazałem brodą na jej ubrania, z których woda kapała na podłogę.

- Nie – wzruszyła ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jakby codziennie chodziła w mokrych ubraniach, marznąc przy tym. – Nie rób takiej miny, bo mimo że prezentujesz się słodko i uroczo, to w ogóle ci ona nie pasuje.

- Nie jest ci zimno?

- A tobie? – wskazała na moją mokrą, cieniutką bluzę i szare spodnie na których widniały duże mokre plamy. Nie czułem tego, do czasu, kiedy nie zwróciła mi na to uwagi. – Bluzę możesz powiesić na kaloryferze.

- A co z tobą? Chora będziesz – zauważyłem, ściągając z siebie nakrycie, które rozłożyłem na kaloryferze. Carol uśmiechnęła się lekko, nie przestając rysować. Była inna, niż zazwyczaj. Cichsza, spokojniejsza, mniej energiczna. Może się nie wyspała? Może już jest chora? A może problemy finansowe dawały się jej we znaki? – Carol, wszystko w porządku?

Odpowiedziała mi cisza i delikatnie smaganie ołówka po płótnie.

- Podobasz się Harremu – wypaliłem, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę, z tego co powiedziałem.

Uważnie obserwowałem jej reakcje. Usta zacisnęła w wąską linię: oczy rozszerzyły do niewyobrażalnej wielkości; ołówek, który jeszcze przed chwilą, luźno spoczywał między jej palcami, teraz przeturlał się w stronę moich butów; wzrokiem tępo muskała powierzchnię płótna, na którym widniała część twarzy. Strasznie zmasakrowanej twarzy. Liczne blizny, tworzyły gęstą sieć, w którą łatwo można by się złapać, jednak trudniej się wydostać. Zastanawiałem się, skąd u niej pomysł na taki obraz.

- Ja pierdolę, kurwa mać! – krzyknęła w obcym dla mnie języku, wolno schylając się po ołówek, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. – To po prostu niemożliwe – kręciła głową na wszystkie strony.

- Co? – wyrwało mi się, wciąż stojąc w tym samym miejscu.

- To po polsku – mruknęła, przykładając rysik do płótna. – Piłeś coś, zanim tutaj przyjechałeś? Cokolwiek? Piwo? Wódkę? Wino? A może coś brałeś? Kokainę? Heroinę? LSD? Marihuanę? Bo bredzisz, Tomlinson – powiedziała poważnie, odkładając na bok ołówek, wolno do mnie podeszła, patrząc mi przy tym prosto w oczy. – Ale jeśli czujesz się zagrożony, mogę cię zapewnić, że do Harrego nic nie czuję. Nie mam przyjemnych motylków w podbrzuszu, kiedy na niego patrzę; moje serce nie bije mocniej, kiedy ton jego głosu łaskocze mnie w uszy; nie rumienię się, kiedy ciemnozielone tęczówki muskają moją twarz; nie mam ochoty do niego zadzwonić, kiedy się żegnamy; nie tęsknię za nim, kiedy go nie widuję; a przede wszystkim… to nie dla niego, jak ostatnia idiotka, zrobiłam sobie niebieskie pasemka – skończyła, zamykając mi usta pocałunkiem.


Powiedz tylko słowo, a będę na każde Twoje zawołanie. 


Widziałem, jak bardzo wzbraniała się przed przyjazdem do mnie, do domu. Tłumaczyła się znalezieniem pracy, posprzątaniem mieszkania. To wszystko było tylko pustymi wykrętami, no może z wyjątkiem pracy, bo zdawałem sobie sprawę, jak ważna ona dla niej była i jest. Nie chciałem, by została zmuszona do powrotu do kraju, przez brak pieniędzy… Chciałem by tutaj została… na zawsze. Za kolejny punkt do zrealizowania, postawiłem sobie spłatę jej rachunków, oraz skombinowanie dla niej zastępczego telefonu, by nie była całkowicie odcięta od świata.

By była szczęśliwa.
Całą drogę do domu gadaliśmy o nowym albumie Linkin Park. Caroline nie mogła przestać rozwodzić się nad dźwiękiem ich nowych kawałków, dodając, że głos Chestera Benningtona mrozi jej krew w żyłach, za każdym razem, kiedy tylko go słyszy. Nie byłem, o to ani trochę zazdrosny. Każdy z nas ma prawo do słuchania różnej muzyki, więc fakt, że Carol prócz naszego zespołu, lubi inne kawałki, było normalne.

- Harry! – wydarłem się, kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania, wcześniej staczając prawdziwą wojnę z dziennikarzami, którzy ustawili się pod blokiem, oraz fanami, pragnącymi mieć zdjęcie, z którymś z nas. Zatrzymałem się na chwilę, posyłając Carol przepraszający uśmiech; zrozumiała od razu, odpowiadając promiennym chichotem, zostawiając mnie w spokoju z fanami, którzy niemal się na mnie rzucili.

- Chyba go nie ma – powiedziała cicho, nieśmiało za mną wchodząc, chociaż kilka dni wcześniej, bez żadnego skrępowania do niego wpadła. – Tak właściwie, mogę jechać do siebie. To nie, aż tak daleko.

- Musisz się przebrać w coś suchego – zauważyłem, wchodząc do kuchni. Tam na blacie nadal stał talerz pełen gofrów, które zostawiłem. – Poczęstuj się. Harry robił, zaraz wrócę, pójdę po jakieś ubrania dla ciebie.

- Louis… - zatrzymała mnie, nerwowo zagryzając dolną wargę. – Tylko nie dawaj mi niczego w paski. W końcu tylko ty możesz je nosić – zauważyła z błyskiem w oku.

Na jej słowa, wybuchłem niepohamowanym śmiechem, ruszając w stronę swojej sypialni, w której panował istny bałagan. Znalezienie tutaj czegokolwiek, stanowiło wyzwanie. Przeszedłem przez górę, bodajże brudnych ubrań, następnie ominąłem gitarę, oraz keyboard, który stał oparty o ścianę. To wszystko było naprawdę dziwne; nie pamiętałem, by ostatnimi czasy miał tyle ubrań porozwalanych na podłodze, przeplatających się przez instrumenty. Gdy w końcu doszedłem do szafy, nie miałem zielonego pojęcia, co dać Carol. Zwykły T-shirt i dres? Bluzę z długim rękawem i dres? Szorty i koszulkę?

- Wystarczy koszulka i spodenki. Nie idziemy na galę – usłyszałem za swoimi plecami, cichy śmiech dziewczyny. Wyciągnąłem zaproponowane przez nią ubrania, podając je z wielkim bananem.

- To ty się przebierz, a ja tu trochę ogarnę – wskazałem jej drzwi od łazienki, do której by się dostać musiała przejść obok klawiszów. – Później mi coś zagrasz – uprzedziłem, na co ona wywróciła oczami, pokazując mi język.

Wyszła piętnaście minut później. Ja w tym czasie zdążyłem zrobić nam po herbacie, ogarnąć pokój, dodatkowo wysyłając Harremu wiadomość z pytaniem, gdzie się podziewa. Nie odpowiedział. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego.

- Do twarzy ci w paskach – zauważyłem, kiedy dziewczyna stanęła w progu.

- Mówiłam, że wyszczuplają – przypomniała mi, przejeżdżając palcami po mokrych włosach, z których kapała woda. – Pozwoliłam sobie powiesić ubrania na brzegu wanny.

- Jasne, nie ma problemu. Siadaj – poklepałem miejsce obok siebie, na łóżku.

Ona jednak zrobiła na przekór mnie, bo zajęła miejsce na podłodze, w siadzie skrzyżnym. Mój wzrok mimowolnie spoczął na jej nadgarstkach. Wcześniej nie zwróciłem na to większej uwagi, ale teraz, widząc masę kolorowych rzemyków, bransoletek z muliny czy koralików, zorientowałem się, że na obu rękach, ma ich naprawdę wiele. Zupełnie tak, jakby chciała nimi coś zasłonić. Sięgnąłem dłonią po jej wątłą rękę; nie protestowała, wręcz przeciwnie, poddała się mojemu dotykowi. Szybko pozbyłem się zbędnych ozdób, które z echem, upadły na podłogę. Zobaczyłem to, czego się spodziewałem; kilka, nie, kilkanaście podłużnych czerwonych kresek, które tworzyły bliżej nieokreślony wzór. Jedne wyglądały na świeże, inne na starsze. Na jej bladej skórze, wyglądały naprawdę… strasznie. Carol cały czas tępo wpatrywała się w ścianę naprzeciwko, nie mówiąc ani słowa.

- Co ci do łba strzeliło, by coś takiego sobie robić?! – podniosłem głos, mocniej chwytając jej nadgarstek, na co ona jęknęła z bólu. – I dobrze, że cię boli. Nie powinnaś tego robić.

- Ty, do cholery jasnej nic, a nic nie rozumiesz – powiedziała mimo wszystko, spokojnie. Pociągnęła lekko nosem, zaciskając dłoń w pięści, opuszkami palców lekko muskając moją skórę. – Mówiłam ci, że moje życie w Polsce było gówniane.

- Ale żeby się ciąć? Dlaczego… - spuściła głowę. Na ręku poczułem pojedyncze krople jej łez. Słonych, gorzkich, rozdzierających moje serce, łez. Usiadłem obok niej, nie puszczając jej ręki, poluźniłem tylko uchwyt, wolną ręką, przesuwając ją bliżej siebie. – Co ci się, dziewczynko stało? – spytałem cicho, przyciskając jej głowę do swojej klatki piersiowej, wolną ręką głaszcząc ją po włosach.

- Byłam idiotką – mruknęła, pociągając nosem. Nagle raptownie wstała, zaciskając ręce w pięści. – Cholerną idiotką, która ponad wszystko chciała wpasować się do otoczenia. Popełniam masę błędów; wagarowałam, paliłam papierosy, brałam prochy, zastraszałam młodsze roczniki, nie szanowałam rodziców, kradłam, rozbiłam się samochodami, chociaż nie miałam prawa jazdy. No i zakochałam się – dodała ciszej, a w jej głosie, można było wyczuć ból. – Był starszy, na moim osiedlu uważany, za kogoś w rodzaju, hm.. przywódcy. Każdy chłopak chciał się z nim kolegować, każda dziewczyna chciała z nim być. Można powiedzieć, że wybrał mnie na swoją kolejną zdobycz. Miałam szesnaście lat, byłam głupia, naiwna i nieszczęśliwie zakochana… Zaszłam z nim w ciążę.

Przerwała na chwilę, odwracając się do mnie przodem. W jej oczach zaśliniły łzy, ale prócz tych kilku kropelek wody, nie dałem rady wyczytać z nich nic więcej. Pustka. To co mówiła, nie wywoływało u niej żadnych emocji. Już nie. Swoje wycierpiała, przeżyła co miała przeżyć i żadne emocje, nie były jej potrzebne. Paliła, ćpała, kradła, rozbiła się samochodami… była w ciąży. Moje oczy momentalnie się powiększyły, kiedy doszedł do mnie sens jej słów. Wstałem na równe nogi, równając się z nią wzrostem. Carol cofnęła się o kilka kroków, wyraźnie spięta moją reakcją na jej mocne słowa.

- Mam czteroletnią córkę, Louis, do której nie mam żadnych praw rodzicielskich. Przez to, że w czasie ciąży byłam chora na różyczkę, urodziła się głucha – mówiła dalej. Głos jej wyraźnie drżał, ręce się trzęsły, a oczy niepewnie patrzyły na moją twarz – studiuję muzykę, a ona w życiu tego nie usłyszy. Jej choroba jest nieuleczalna. Za każdym razem, kiedy ją widzę, jej uśmiech, roześmiane oczy, zapominam, że jest głucha. Przypominam sobie, o tym w momencie, kiedy zaczyna do mnie mówić w języku migowym – po jej policzkach pociekły słone łzy, nie wytarła ich. – Nie radzę sobie z tym.. nie umiem sobie z tym poradzić. Chciałam się zabić, Louis. Wszystko dla mnie przestało mieć znaczenie; gimnastyka artystyczna nie sprawiała mi radości; siatkówka zaczęła irytować; muzyka… dołować. Traciłam sens życia, prochy były dla mnie ucieczką. Złoty strzał, mówi ci to coś? Tak właśnie, Louis. Zrobiłam to. Niestety mnie uratowano. Osiem dni leżałam nieprzytomna. W tym czasie moja mama zajmowała się moją córką, przy okazji załatwiając formalności związane z pełnoprawną opieką nad nią. Ale to dobrze; jak taka nieodpowiedzialna osoba, jak ja, może zajmować się kimś tak małym, kruchym, delikatnym, a przede wszystkim niewinnym? – zakpiła – moja matka zrobiła najlepszą rzecz na świecie; dała jej dom, sprawiając, że ja zostałam siostrą. W tym momencie, powinieneś powiedzieć „wynoś się z mojego domu, nie chcę cię znać” – skończyła z cynicznym uśmiechem, odwracając się na pięcie, by wyjść z pokoju.

- Nie mogę tego zrobić, Carol – odezwałem się, łapiąc ją za kawałek koszulki. – Nie obchodzi mnie, to kim byłaś; co robiłaś; w jakie gówno wpadłaś. Dla mnie najważniejsze jest to, że mimo wszystko nie poddałaś się. Podniosłaś się z samego dołu, by ponownie stanąć na równe nogi i z uśmiechem iść przez życie. Pokonałaś ból; kłody rzucane pod nogi; wygrałaś z pokusami jakimi były narkotyki czy papierosy. Zwyciężyłaś i tylko to się dla mnie liczy. Wszystko inne nie ma znaczenia; nawet to, że masz córkę. Lubię cię, szaleje za tobą. Jak mógłby pozwolić ci teraz odejść, kiedy nie mogę przestać, o tobie myśleć? Kiedy nie ma ciebie obok mnie, zastanawiam się, co robisz, z kim spędzasz czas. Musisz się tak nade mną znęcać?

- Louis – szepnęła – ty naprawdę masz problem ze słuchem! – skończyła podnosząc głos, zerkając na mnie ponad ramieniem. – Właśnie powiedziałam ci, że mam dziecko, a ciebie ani trochę to nie zszokowało. Przyjąłeś to tak, jakby to była normalna rzecz. Co jest z tobą nie tak?

- Ludzie od zawsze mi powtarzają, że nie jestem normalny, więc widocznie coś w tym jest – wzruszyłem ramionami, przyciągając ją bliżej siebie. – Podejrzewałem, że możesz mieć dziecko. Kiedy Liam nie poznał twojej ciotki, powiedziałaś, że zachowuje się gorzej niż twoje dzie… co prawda urwałaś, ale połapałem się, co chciałaś nam przekazać. Później spytałaś się mnie, czy lubię dzieci.

- Idiotka ze mnie. Kto by pomyślał, że się zorientujesz – sarknęła, spuszczając wzrok. – Nie chciałam ci mówić, bo bałam się twojej reakcji. Nie jestem jedną z tych dziewczyn, o kolorowej przeszłości, którą rodzice wychowali w miłości, szczęściu, bezpieczeństwie. Przysporzyłam im naprawdę wielu problemów. Nie chciałam się zgodzić na odwyk; ciągle uciekałam z domu; kiedy miałam iść na komisariat by zeznawać, nie pojawiłam się na nim, wolałam ostrą imprezę na drugim końcu miasta. Nienawidzę swojego miasta, chociaż jest naprawdę piękne. Moi rodzice może i mi wybaczali, ale w ich oczach nadal widzę ten cień smutku, który mają od ponad pięciu lat. Przeze mnie, ojciec miał zawał, babcia zmarła, a ciotka z kuzynem wyprowadziła się poza miasto. Każdy uważa mnie za czarną owcę w rodzinie. Po tym jak nie zdałam ostatniej klasy, opuściłam Polskę i przyleciałam tutaj. Nie miałam pieniędzy, byłam sama i zagubiona. Chciałam zmienić swoje życie. Właśnie wtedy znalazła mnie Beatrice. Zaproponowała wspólne mieszkanie, pracę, a przede wszystkim pomoc. Gdyby nie ona, nie odnalazłabym się. Wiele im zawdzięczam. Andy pokazał mi Londyn, pomógł mi w nauce angielskiego, zaproponował naukę do poprawkowych egzaminów, a później na studia. Nie odwrócili się ode mnie, chociaż Andy podchodził do mnie sceptycznie.

Jeśli wcześniej byłem w szoku, to jak nazwać stan, w którym znalazłem się teraz? Jak dwudziestolatka w ciągu pięciu/sześciu lat swojego życia, mogła przejść przez takie piekło? Wierzyć mi się nie chciało, że ta uśmiechnięta, pełna życia dziewczyna miała do czynienia z narkotykami, hucznymi imprezami, z policją, rozbojami. Była młoda, zagubiona, bez prawdziwych przyjaciół. Znalazła się po drugiej stronie życia; tego gorszego, niebezpiecznego.

- Pomógł mi szept nadziei – powiedziała cicho, całym ciałem wtulając się we mnie.

4 comments:

  1. Widzę że rozdział dodany o 1:33, więc podobnie jak ja nie masz spania.^^
    Czekałam na ten moment, gdy Louis dowie się o córce Caroline. Chociaż tak jak sam powiedział, spodziewałam się tego że już dawno się domyślił, i kwestią czasu było to aż się w tym upewni.
    Historia dziewczyny jest naprawdę straszna, dużo wycierpiała, i nadal cierpi, przez nieustanne wyrzuty sumienia. Mam nadzieje, że Louis będzie tym, który pomoże jej się " rozgrzeszyć", ponieważ to także ona musi sobie sama wybaczyć, nie tylko inni.
    Pan Tomlinson zachował się cudownie, wspiera ją mimo wszystko, nie zostawi jej samej, nawet w tak ciężkiej sytuacji. To zachowanie godne podziwu, nie zmieniać swoich uczuć w stosunku do kogoś, tylko dlatego, że nagle pojawiła się na drodze jakaś przeszkoda, i nie mówię tutaj o małej pani Nowak, którą jestem pewna że Tommo pokocha , tylko ogólnie o wszelkich trudnościach w związki.
    Postawa godna naśladowania.


    Pozdrawiam, a ponieważ już masz wszystko napisane, i tylko czekać aż nam to ukażesz, to życzę weny w przyszłości, oraz dużo radości z prowadzenia bloga :*

    ReplyDelete
  2. Muszę nadrobić rozdziały, bo dopiero tu wpadłam. Na razie w oczy rzucił mi się indywidualny styl pisania autorki - czyli Twój. Podobają mi się liczne wtrącenia w tekście, sama z chęcią je praktykuję.
    Mam zamiar poczytać one-shoty i nadrobić e dziewięć rozdziałów, daj mi tylko trochę czasu ( tak, szkoła )...
    Obiecaj , że poinformujesz mnie o nowych notkach! Zapraszam do mnie i pozdrawiam :)

    www.you-are-my-shelter.blogspot.com ---> Trudna miłość Harry'ego i Lou

    www.one-direciton-and-ammie.blogspot.com ---> Rozterki Ammie, która jest rozdarta pomiędzy prawdziwą miłością, a obowiązkiem.

    Zapraszam :)

    ReplyDelete
  3. Ostatnia linijka sprawiła, że siedziałam chyba z piętnaście minut gapiąc się niewidzącym wzrokiem pogrążając się w zadumie... Chyba poruszyłaś jakąś zapomnianą strunę w mojej głowie... Muszę powiedzieć, że czuję się dziwnie...
    Czytając ten rozdział w mojej głowie co chwilę pojawiały się myśli typu: Kurcze! niemożliwe! O kurde! O matko! itp. Wspaniały rozdział i nareszcie doczekałam się odpowiedzi na te wszystkie pytania, które nie dawały mi spokoju odkąd poznałam Carol... Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej jest mi smutno... Jak bardzo cierpi ta dziewczyna wciąż obwiniając się za wszystkie popełnione błędy? Dlaczego potrafi wybaczać innym, a sobie nie potrafi? Cieszę się, że Louis zachował się tak dorośle. I naprawdę mam nadzieję, że uda mu się przywrócić spokój ducha dziewczynie... Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, a przede wszystkim tego, by poznać córeczkę Carol... Jestem pewna, że wszyscy ją pokochają :)
    Gdzieś tam w mojej głowie pojawiła się myśl, że Harry zabawił się w Kupidyna... Sama nie wiem dlaczego. Może po prostu bardzo bym chciała, by nie było żadnych spięć między nim a Lou i by to wszystko okazało się tylko kolejnym sposobem na uzmysłowienie przyjacielowi, że ją kocha... Jak bardzo pokręcone to jest?
    Nowy wystrój bloga wciąż mnie zachwyca :) chciałabym mieć choć ułamek twoich umiejętności... To zdjęcie Louisa... Nie mogę oderwać od niego wzroku ;) Godzinami mogłabym wpatrywać się w ten uśmiech marząc o tym spojrzeniu...
    Z utęsknieniem czekam na kolejne rozdziały. Pozdrawiam i życzę wielu pomysłów... Może nowe opowiadanie, albo przynajmniej one shot?
    Całuję xx

    @KateStylees
    http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/

    ReplyDelete
  4. świetnie piszesz <3 na pewno będę czytać :D wpadniesz i skomentujesz? http://whatmakesyoubeautifuul.blogspot.com/

    ReplyDelete