Friday, December 07, 2012

Rozdział jedenasty

Od M.: Miał być wczoraj, jest dzisiaj. Wszystkiego dobrego z okazji, wczorajszych Mikołajek, Miśki! xx Dziękuję Wam. Za wsparcie, przede wszystkim i kłaniam się, tak samo jak poniższa piątka. Jeszcze tylko jeden rozdział i koniec pierwszego sezonu, cieszycie się? :)

***




Punktualnie o szóstej czterdzieści podjechałem pod kamienicę, w której mieszka Carol. Przeszło dwadzieścia minut wcześniej napisała do mnie SMS’a, że właśnie skończyła rozmawiać z właścicielem klubu i jedzie do domu. Miałem przyjechać o siódmej, ale od jej porannego wyznania, nie umiałem usiedzieć na miejscu. Kiedy tylko skończył się wywiad natychmiast chciałem do niej zadzwonić, jednak Harry mi na to nie pozwolił, twierdząc, że ona i tak na razie nie odbierze, bo jak sama mówiła, ma zajęcia. Dałem więc spokój, skupiając się na tym wszystkim, co dzisiaj mieliśmy w planach, a trochę tego było. Mimo to, że byłem cholernie zmęczony i na dobrą sprawę, jedyne, o czym myślałem to łóżko, musiałem się z nią spotkać.

Zapukałem lekko w drzwi jej mieszkania, nerwowo stąpając z jednej stopy na drugą, obgryzając przy tym paznokcie, za co z pewnością oberwałbym od Lou, naszej stylistki. Drzwi otworzyły się chwilę później. Carol powitała mnie promiennym uśmiechem, pewnie zapraszając do środka. Ubrana w za dużą koszulkę z hasłem w obcym w dla mnie języku, brązowych szortach i bosych stopach stała naprzeciwko mnie, kiedy powoli ściągałem z siebie buty, oraz cienką bluzę z kapturem.

- Wielki zrobiłam ci obciach? – spytała słodko, przegryzając dolną wargę.

- To było urocze – przyznałem, wolno do niej podchodząc. – Mówiłaś szczerze?

Przytaknęła, robiąc kilka kroków w tył. W powietrzu unosił się zapach czekoladowego ciasta, z domieszką czegoś, czego nie potrafiłem poznać; gdzieś w oddali grała muzyka. Po dokładniejszym się przesłuchaniu, poznałem jedną z naszych piosenek. To jednak teraz nie było ważne. Stała naprzeciwko mnie, w za dużej koszulce, szortach, bosych stopach z figlarnym uśmiechem, który miałem ochotę z niej zetrzeć.

- Zrobiłam ciasto marchewkowe – rzuciła nagle, mijając mnie, by przejść do kuchni.

Ja kiedyś przez nią zwariuje.
Usiedliśmy w jej sypialni, słuchając naszej płyty, jedząc kolejny kawałek ciasta i ani trochę nie poruszając tematu naszych uczuć. Caroline bawiła się świetnie, kiedy ni stąd, ni zowąd zaczynałem śpiewać, piosenki zespołu, a ona bezczelnie przerywała mi, śpiewając teksty, które w oryginale należą do Zayna, mnie czy Nialla. Uśmiech jaki igrał jej wówczas na twarzy, by niesamowicie seksowny, a jednocześnie łagodny i miły dla oka. Śmiech z domieszką zagranicznego akcentu, sprawiał, że sam długo nie siedziałem cicho, dołączając do niej. Sypialnia Carol była utrzymana w ciepłych barwach; miała czekoladowe ściany, jasne meble i bałagan równie wielki co ja. W rogu pomieszczenia stało pianino, które zajmowało połowę przestrzeni pokoju, mimo to było przytulnie. Na instrumencie stały ramki ze zdjęciami, drobne figurki, garść drobnych i plik kartek. Pod oknem, leżała gitara, a obok niej dwie pary pałeczek do perkusji różnej wielkości. Uśmiechnąłem się, w tym samym momencie Carol wpakowała mi do ust wielki kawałek ciasta.

- Ty chcesz, żebym się udławił? – spytałem, kiedy dokładnie przełknąłem deser. – Kto by ci wtedy śpiewał te wszystkie rzeczy?

- Och, może Liam, po tym jak go uduszę za bezczelne danie mi tego cholernego iPhona – wyszczerzyła się, przełączając piosenkę „Na na na” na „Torn”. – Masz jakieś pytania, widzę to po twojej jakże zamyślonej minie. Więc wal, dopóki jestem na tyle głupia, by tłumaczyć ci się z mojego dziwnego zachowania.

- Dlaczego Liam oddał ci swój telefon? – zapytałem, o pierwsze co mi przyszło na myśl, a nie było na tyle osobiste, by Carol natychmiast kazała mi wyjść z jej mieszkania.

- To wina Andiego. Powiedział mu, że nie mam jak się z tobą kontaktować, bo zostawiłam telefon w Polsce. Przyszedł do niego do domu, kiedy u niego siedziałam, bo w czymś mu pomagałam. Powiedział krótkie „cześć”, stawiając przede mną pudełko po iPhonie trójce. Pomyślałam sobie: „Okej, tak się przejął moimi problemami, że oddaje mi makulaturę.” Wtedy Liam powiedział, że daje mi ten telefon, bo i tak dostał nową „czwórkę”, więc jest mu niepotrzebny. Szczerze? Miałam ochotę roztrzaskać go na jego głowie, ale Andy w porę mnie powstrzymał. Gdyby nie on, Payne miałby teraz ładnego guza – skończyła rozmarzonym głosem.

Wybuchłem niepohamowanym śmiechem, spadając z łóżka, ciągnąc za sobą koc, oraz laptopa, który leżał na kocu, który aktualnie zawinął się wokół mnie. Ani trochę nie pomogło mi, kiedy Carol rzuciła we mnie puchowym jaśkiem, czy jednym z miliona ołówków, które walały się po łóżku. No poważnie, czy ona na nich śpi, przez sen coś rysując?!

- Skąd u ciebie tyle ołówków? – spytałem, stawiając laptopa z powrotem na łóżku.

- Fakt drugi – powiedziała, bawiąc się jednym z nich – po prostu je lubię; nigdy nie wiesz, kiedy może ci się przydać; kiedy do głowy wpadnie ci pomysł na piosenkę lub jakiś szkic. Pod poduszką mam czyste kartki papieru – dodała, podnosząc jedną z dwóch poduszek, pod którą rzeczywiście miała kartki, a nawet zeszyt.

- Czy to wygodne? – z powrotem wdrapałem się na łóżko, jednocześnie przejmując kontrolę nad jej playlistą, za co dostałem, uwaga, ołówkiem po głowie! – Za co to?

- Za bezkarne korzystanie z mojego komputera – pokazała mi język, włączając moją ulubioną piosenkę zespołu The Fray. – Dawaj dalej.

- Dlaczego chcesz, żebym zadawał ci te wszystkie pytania?

- Bo widzę, że cię meczą – wyjaśniła, uśmiechając się.

- W porządku – podrapałem się w tył głowy, sięgając po szklankę z herbatą, która mimo tego, że była już zimna, spakowała wspaniale. – Mówiłaś, że nie masz pieniędzy by zapłacić rachunki, więc jakim cudem…

- Andy – przerwała mi, poprawiając grzywkę. – Pożyczył mi jakieś trzysta funtów.

- Jak przebiegła dzisiejsza rozmowa?

- Nie poszłam na nią – uśmiechnęła się szerzej, zapewne zupełnie tego nie żałując. – Nie mogłam na nią iść, kiedy natrafiłam się na sto razy lepszą ofertę pracy, niż barmanki – widząc moją zdezorientowaną minę, kontynuowała – przecznicę dalej, w nowym budynku znajduje się księgarnia „u Milly”. Można tam nie tylko kupić nową książkę, ale także usiąść spokojnie przy stoliku, napić się kawy i przy delikatnych dźwiękach muzyki poważnej, przeczytać wybraną powieść. Nikt cię nie popędza. Panuje tam naprawdę miła i rodzinna atmosfera. Olivia mnie tam zaprowadziła, twierdząc, że to miejsce jest dla mnie idealne. Okazało się, że właścicielka poszukiwała osoby do pomocy; nie zastanawiałam się. Musiałam jej tylko później CV donieść.

- Więc rozumiem, że dostałaś tą pracę? – wesoło pokiwała głową, wpisując coś w YouTube.

Chwilę później w pokoju rozniosły się dźwięki tej samej piosenki, co poprzednio tyle, że w moim wykonaniu. Szczerze mówiąc, zdążyłem już zapomnieć, że kiedykolwiek nagrałem cover tego utworu. Na moje nieszczęście Caroline postanowiła mi, o tym przypomnieć. Mój głos brzmiał jak u kilkunastoletniego chłopaka, przed mutacją i poważnymi problemami zdrowotnymi. Widać jednak było, że Carol się podobała, bo uśmiechała się lekko, stukając ołówkiem w kant laptopa.

- Musisz się tak nade mną znęcać? – z jęknięciem opadłem na poduszkę, która mimo ukrywanych pod sobą stosu papieru, była całkiem miękka. – Wyłącz to.

- Nie ma takiej opcji, Tomlinson. Ona pomaga mi się skupić. Poza tym, wciąż czekam, aż zadasz najważniejsze pytania.

- Najważniejsze? – powtórzyłem głucho, przymykając oczy.

Wiedziałem, o co chciałem zapytać, ale nie byłem do końca pewny, jak ona zareaguje. Poczułem na swoim torsie jej palce, oraz bransoletki, których koraliki wbijały mi się w brzuch; nie było to jednak nieprzyjemne, wręcz przeciwnie. Uchyliłem powieki, spotykając się z jej wesołymi, jasnozielonymi tęczówkami. Uśmiechała się łobuzersko, prowadząc palec w stronę mojego pępka. Miałem wielką ochotę rzucić się na nią i kochać się z nią, do świtu; jednak nie mogłem, ona zasługiwała na coś lepszego, niż szybki numerek w jej zabałaganionym łóżku, nawet jeśli to łóżko było naprawdę miękkie i przytulne.

- Kocham cię, Louis – powiedziała zapewne w swoim ojczystym języku. Zrozumiałem tylko swoje imię, nic więcej, a szkoda, bo miałem wrażenie, że to coś naprawdę ważnego. – Całe szczęście, że nie masz zielonego pojęcia, co właśnie powiedziałam. W przeciwnym wypadku musiałbym opuścić miasto i rzeczywiście polecieć do Bristolu.

- Co? – spytałem, nie mogąc dłużej znieść tego, że nie rozumiałem, o czym mówiła. Uśmiechnęła się szczerzej, całując mnie w kącik ust. – Co mówiłaś?

- Że powinieneś się ogolić – odpowiedziała szybko, podnosząc się do siadu. – Idziesz na tą imprezę? Już ósma – zapytała, kątem oka zauważyłem, że pisała coś na twitterze, niestety nie zdążyłem zobaczyć co, bo gdy się podniosłem, zamknęła już stronę.

- A pójdziesz ze mną? Niall wspominał coś, że chciałby zabrać Olivię, ale ona nie pójdzie, jeśli ty się nie zgodzisz – posłałem jej błagalne spojrzenie, mając nadzieje, że się zgodzi.

- Ale ja nie mam żadnej sukienki, czy butów na obcasie – zauważyła, marszcząc brwi. – A od Cher, nie mam zamiaru znowu czegoś pożyczać.

- Na pewno masz coś takiego – nie dając za wygraną, wstałem z łóżka, żwawym krokiem, przemierzając odległość do szafy, która stała pod oknem z prawej strony. – Każda dziewczyna ukrywa jakąś sukienkę, którą dostała, na przykład na urodziny.

Dokładnie przeszukałem jej szafę, nie pomijając kupki ubrań na jej dnie. Kiedy już miałem przyznać jej rację, w oczy rzucił mi się granatowy, lekko połyskujący materiał. Złapałem go w dłonie, wyciągając spod pary czarnych bojówek. Carol na jej widok jęknęła, opadając na poduszki. Nie zrażony, jej reakcją, rzuciłem jej sukienkę na twarz, nakazując by natychmiast ją ubrała, w przeciwnym razie, sam to zrobię. Niechętnie się podniosła, rzuciła mi wrogie spojrzenie i już miała wyjść z pokoju, gdy zatrzymałem ją, mówiąc jej, że ma dokładnie czterdzieści minut.

Kiedy Caroline siedziała w łazience, zapewne w między czasie klnąc na mnie, jak szewc; ja wykonałem szybki telefon do Harrego, by przygotował mi jakiś garnitur. Loczek z dziwnym entuzjazmem zobowiązał się do wykonania zadania. Następnie zadzwoniłem do Nialla, by powiadomić go, że Carol właśnie się szykuje i razem jedziemy na imprezę, więc niech powiadomi, o tym Olivię. Blondyn nie krył radości, kiedy mu to przekazałem; twierdził, że będzie mnie kochał na wieczność, bo właśnie spełniłem jego marzenie, o randce z piękną blondwłosą Irlandką.


Entuzjazm jest zaraźliwy, jeśli przekazuje nam go właściwa osoba. 


Kiedy minął wyznaczony przeze mnie czas, a Carol nadal się nie pokazała, poszedłem zobaczyć co z nią się stało. Już miałem pukać, kiedy drzwi się otworzyły, a stojąca w nich dziewczyna, ani trochę nie przypominała mi chłopczycy-Caroline. Granatowa sukienka z licznymi lekkimi falbankami, sięgała jej do kolan; była na tak zwanych grubych ramiączkach (wiedzę na ten temat, zawdzięczam piątce sióstr), przez co nie było widać jej tatuażu na łopatce, za to tekst na ramieniu był doskonale widoczny. Kolor podkreślał jej jasną karnacje i czarne włosy, które lekko zakręciła w fale. Makijaż był minimalny, praktycznie niewidoczny; jasne oczy podkreśliła tylko cienką warstwą tuszu do rzęs i kredką do oczu. Koralikowe bransoletki zamieniła na perłowe, zostawiając jednak kolorowe sznureczki, których albo nie była w stanie ściągnąć, albo zwyczajnie nie chciała. Wyglądała uroczo, ładnie i tak.. dziewczęco.

- Wyglądam, jak idiotka w tej sukience – mruknęła, naciągając materiał w dół. – Może pójdę w dresach, co? Mam takie ładne, niebieski z czarnymi pionowymi paskami; do tego założyłabym koszulkę z waszym logo, hm? Kuszące? Powiedz, że tak! Louis, na Boga! – nerwowo tupnęła nogą, zakładając ręce na piersi, jak małe dziecko, które jest z czegoś niezadowolone.

- To naprawdę kusząca propozycja, ale muszę odmówić – powiedziałem z udawanym żalem, stukając się palcem w brodę. – Jestem pewien, że w dresie wyglądałabyś naprawdę dobrze, jednakże wyjdziesz w sukience, to kara za kłamanie, gdy twierdziłaś, że ich nie znosisz.

- Bo ich nie znoszę! – warknęła, marszcząc brwi.

- Nie narzekaj, wyglądasz naprawdę bardzo ładnie – przyznałem uśmiechając się łobuzersko. – Teraz tylko buty, płaszczyk i możemy wychodzić.

- Ciekawe skąd ja ci płaszczyk wytrzasnę; nie chodzę w takich rzeczach – sarknęła, mijając mnie, by dostać się do pokoju.

Z samego dna szafy, wygrzebała czarne pudełko, na które spojrzała z obrzydzeniem. Odrzuciła na bok przykrywkę, złapała między palce trzymany w nim przedmiot, opuszczając na podłogę resztę opakowania. Przed oczami miałem parę naprawdę wysokich obcasów z czerwoną podeszwą, wykonanych z gładkiego materiału.

- Dostałam je od Andiego – przyznała z grymasem, stawiając je na podłogę. – Chciałam go nimi zabić, ale się w porę uchylił – wsadziła stopy w obuwie, nieznacznie się w nich kiwając. – Ugh, zabiję się w nich. A wówczas to ty będziesz mi wypłacał odszkodowanie – pogroziła mi, kopiąc pudełko bliżej ściany.

- W porządku – złapałem ją za rękę, ciągnąc do siebie, przez co omal nie upadła. W porę ją przytrzymałem, spotykając się z jej morderczym spojrzeniem, od którego włos zjeżył mi się na karku. – Posłuchaj mnie, Carol; musisz zrozumieć, że dla mnie naprawdę nie ma znaczenia, co nosisz. Czy to sukienka, dresy, tunika czy szeroka bluza z kapturem. Chciałbym żebyś czuła się dobrze w swoich ubraniach, niestety są takie momenty, kiedy musimy się dostosować do sytuacji i ubrać coś szykownego, ładnego i niekoniecznie wygodnego; tak jak ty dzisiaj sukienkę, a ja garnitur.

- W porządku – powtórzyła moje słowa, słodko się uśmiechając. – Tylko proszę, pilnuj bym nie złamała nogi, dobrze? Muszę się stawić na jutrzejszym egzaminie.

- Egzamin… zapomniałem twojego mundurku – przyznałem, przejeżdżając dłonią po włosach.

- Nie szkodzi. Po imprezie po niego wstąpimy, a teraz chodź.



Ledwo weszliśmy do domu, zostawiłem Caroline na pastwę chłopaków, którzy wpadli na genialny pomysł, wspólnego pojechania na imprezę. Kątem oka zarejestrowałem, że każdy z nich miał już na sobie garnitur, idealnie ułożone włosy i nienaganny uśmiech, którym będą częstować głodnych dziennikarzy. Wbiegając na schody zauważyłem także blond głowę, której właścicielka siedziała na kanapie i coś oglądała. Wykonałem naprawdę szybki prysznic, szybko ubierając na siebie garnitur, na widok którego krzywiłem się niemniej, niż Carol na widok sukienki. Przeczesałem włosy, mając świadomość, że i tak nic więcej z nimi nie zrobię i dołączyłem do przyjaciół.

- Możemy jechać – zakomunikowałem, wsadzając stopy w eleganckie obuwie.

Oczami duszy już widziałem odciski, które z pewnością się pojawią. Z mieszkania wyszliśmy w dobrych humorach, chociaż Carol wyglądała na taką, co to gotowa jest do zamordowania pierwszej lepszej osoby, która tylko powie coś, o jej butach lub sukience. Pocieszała ją Olly, która w błękitnej kreacji z odkrytymi plecami, prezentowała się równie dziewczęco co Carol. Włosy splotła w warkocza, który luźno opadał na jej jedno ramię, odkrywając długą szyję. Uśmiechała się promiennie, ilekroć Niall spojrzał w jej kierunku. Byli naprawdę uroczą parą.

Samochód prowadził Harry, który zarzekał się w drodze powrotnej nie będzie tego robił, bo zamierza skorzystać ze swojej pełnoletniości i napić się czegoś znacznie mocniejszego niż coca-cola. Carol zaofiarowała się robić, za kierowcę, sprawiając, że każdy z nas miał oczy w wielkości monet; ponieważ żaden z nas nie spodziewał się, że może mieć prawo jazdy! Ona tylko uśmiechnęła się, siadając z przodu, by jak najlepiej zapamiętać drogę na bankiet. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o dom Cher. Brytyjka wybrała czarną mini sukienkę z połyskującym dołem i botkami na obcasie. Ciemne włosy dla odmiany wyprostowała, dodając im blasku. Przywitała się ze wszystkimi, Harremu posyłając dłuższe spojrzenie, nim nie usiadła obok Nialla, jedzącego paczkę owocowych żelek. Droga minęła nam na luźnej atmosferze; Carol, co jakiś czas mówiła, że kojarzy daną okolicę więc nie powinna mieć większego problemu z trafieniem do naszego domu z powrotem. Prawdziwe schody zaczęły się w momencie, kiedy Harry zaparkował przed budynkiem, w którym miało się odbić całe przedstawienie, a Carol jak gdyby nic włączyła radio na full, głośno przy tym oddychając.

- Hej, wszystko w porządku? – usłyszałem pytanie Harrego, które tylko cudem przebiło się przez głośne dźwięki rockowej piosenki.

Reszta wysiadła, chociaż nie weszła do środka. Obserwowali to, co działo się w środku auta, w żaden sposób nas nie popędzając. Nachyliłem się do przodu, by ściszyć radio, ale powstrzymała mnie delikatna dłoń dziewczyny, która owinęła się wokół mojego nadgarstka. Spojrzałem jej w oczy; była przerażona.

- Carol? – spytałem cicho, mocniej ściskając ją za rękę, ale ona nawet nie drgnęła; uporczywie wpatrywała się we mnie, sporadycznie mrugając. – To tylko impreza. Wejdziemy tam, chwilę pobędziemy i wyjdziemy. Będę obok ciebie, obiecuję.

- Louis, niedobrze mi – mruknęła krzywiąc się. – Chyba puszczę pawia.

Otworzyła drzwi samochodu i nim się zorientowałem, pochylała się nad stojącym nieopodal kubłem na śmieci, opróżniając swój żołądek. Widziałem jak po jej karku leci pojedyncza kropla potu, nogi jej drżą, a ręce trzęsą. Podszedłem do niej, owijając ramiona wokół jej ciała, całując w skórę na karku. Cicho westchnęła, nachylając się bardziej nad koszem.

- Przepraszam – wymamrotała zawstydzona.

Tego wieczoru nie poszliśmy na żadną imprezę charytatywną. Nie pozowałem w światłach fleszy, szczerząc się od ucha do ucha, mając nadzieje, że nie zrobię miny, która w jakiś sposób mnie skompromituje. Razem z Caroline wybraliśmy się na spacer po mieście, zostawiając samochód samemu sobie, zostawionymi kluczami u szatniarza, który miał je później oddać chłopakom. Napisałem im wiadomość, że dzisiaj razem nie wypijemy, dopisując, że resztę wyjaśnię rano.

Zabrałem ją na London Eye, by następnie przejść się południowym brzegiem Tamizy. Spacer skończyliśmy w małej kawiarni, gdzie o tej porze nikogo nie było, a grająca w tle muzyka raczej zapraszała do spania, niż do rozmowy. Widziałem jednak, że Caroline w takim miejscu czuła się znacznie lepiej, niż na gwiazdorskich imprezach. Usiedliśmy przy stoliku, tuż koło okna, rozkoszując się gorącą herbatą z miodem i kawałkiem cytrynowego ciasta. Buty Carol walały się pod stołem, a ona sama przykryła ramiona cienkim czarnym sweterkiem, który wygrzebała z pakownej szarej torebki. Siedziała po turecku, ołówkiem stukając w kant stołu, co jakiś czas zapisując coś w, leżącym na stole, zeszycie.

- Czujesz się lepiej? – spytałem cicho, patrząc na nią ponad ceramicznym kubkiem.

- Tak, dzięki – uśmiechnęła się słodko, zapisując coś w zeszycie. Nachyliwszy się nad stołem, zobaczyłem ciąg pięciolinii, a na niej różnych kształtów nuty, które musiały zapewne łączyć się w jedną, piękną melodię, której autorką jest sama Caroline. – Nie ładnie tak patrzeć komuś nad ramieniem – zauważyła ze śmiechem, podnosząc na mnie wzrok.

- Byłem ciekawy, co tworzysz od dobrych piętnastu minut – wzruszyłem ramionami, wracając na swoje miejsce. Caroline przesunęła zeszyt w moim kierunku, z tajemniczym uśmiechem, który mimowolnie odwzajemniłem. Przyjrzałem się nutom, które mniej więcej rozumiałem, zdając sobie sprawę, że melodia przez nią wymyślona wcale nie jest spokojna i wolna, jak mi się z pozoru wydawało. – Na jaki instrument to piszesz?

- Perkusje. Moje zaliczenie – westchnęła, nie przestając stukać ołówkiem. – Czy to mam traktować jako randkę, Louis? – spytała z uśmiechem, przykładając do ust kubek.

- A chcesz żeby to była randka?

- Chcę – przyznała prosto, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie – no chyba, że ty nie chcesz, to nie będę ci się narzucać i takie tam.

Stukanie przebrało na sile; jej ręka powędrowała na kark, kiedy głowa odwróciła się w stronę okna, w które wpatrywała się zagubionym spojrzeniem. Długie czarne rzęsy rzucały cień na jej lekko zaróżowione policzki; usta miała lekko rozchylone, oddychała płytko, jakby się dusiła. Obawiała się mojej odpowiedzi.

- Jest w porządku. Potraktujmy to jako randkę – odpowiedziałem z uśmiechem, łapiąc ją za rękę, w której ściskała ołówek. – Ale proszę, przestań już stukać.

- Przepraszam – powtórzyła po raz drugi tego wieczoru – to mnie rozluźnia. Więc, co po randce? – spytała, patrząc na mnie z figlarnym uśmiechem.

- Film? Spacer?

- Kuszące – przyznała, sięgając po kubek z herbatą. – Mam ochotę na jakiś horror, w domowym zaciszu, z miską maślanego popcornu i przystojnym facetem przy boku. Znasz kogoś takiego?

- Myślę, że to da się załatwić – powiedziałem szczerze, dopijając herbatę.

W kawiarni siedzieliśmy jeszcze godzinę; w tym czasie Carol zdążyła skończyć kompozycję, a ja odpowiedzieć na tysiące nowych tweetów, które pojawiły się w ciągu minionych kilku godzin. W drodze do jej mieszkania, trzymaliśmy się za ręce, rozmawiając o wszystkim i, o niczym. O ulubionych filmach, piosenkach, książkach, kolorach. Na moją prośbę, opowiedziała coś więcej, o swojej córce. Ilekroć wypowiadała jej imię, w oczach błyskały wesołe iskierki, a usta mimowolnie rozciągały się w szerokim uśmiechu.

- Pokażesz mi jej zdjęcie? – spytałem, kiedy wchodziliśmy po schodach bloku.

- Naprawdę chcesz? – otworzyła drzwi do mieszkania, wpuszczając mnie pierwszego.

Przytaknąłem, powoli ściągając z siebie czarną marynarkę, oraz buty. Caroline swoimi szpilkami rzuciła o jedną ze ścian w salonie, trafiając w miejsce tuż obok jednego z wiszących na niej dyplomów. Widząc małą dziurę, jaka powstała od obcasa, wzruszała niedbale ramionami, przechodząc do swojej sypialni. Wróciła po pięciu minutach, przebrana w krótkie brązowe szorty i koszulkę z Pink Floyd, w której paradowała przed paroma dniami, po moim mieszkaniu. W dłoniach trzymała ubrania, które rzuciła w moim kierunku.

- Zabrałam to kiedyś bratu. Mam nadzieje, że będą pasować – wyjaśniła, nim nie zniknęła w kuchni.

Resztę wieczoru spędziliśmy na kanapie w salonie, oglądając maraton horrorów, zajadając się popcornem, pijąc gazowane napoje i przeglądając nieliczne zdjęcia Zuzy, które Caroline miała ze sobą. Te jednak wystarczyły, by wywołać u niej lawinę emocji; począwszy od uśmiechu, do łez. Tęsknota za córką, ale także rodzicami, widoczna była gołym okiem. Było mi jej tak cholernie szkoda, że gdybym tylko mógł, natychmiast przeniósłbym się z nią do jej rodzinnego miasta, byleby mogła spędzić czas z rodziną. Zasłużyła na to. Potrzebowała tego, jak nikt inny.



Jeśli będzie chciała, dam jej nawet gwiazdkę z nieba.

4 comments:

  1. Ten rozdział jest taki słodki ? Ale w takim dobrym znaczeniu. Ten spacer po Londynie, London eye, mała kawiarenka w zaciszu, i Louis Tomlinson. Niby nic ,a jednak tak wiele. Jak nie dużo trzeba, żeby móc się cieszyć prawda?
    Napomknę tylko, że u mnie za oknem jest dużo śniegu, a mi jest zimno w stopy, które próbuję rozgrzać na ciepłym kaloryferze, piję herbatkę, i sobie myślę, że też chciałabym pójść na taki spacer.

    Pozdrawiam i śle moc ciepłych uścisków bo jest zima, i na pewno się przydadzą !x

    PS- Spóźnione życzenia Mikołajkowe. Wszystkiego dobrego :)

    ReplyDelete
  2. Boże.
    Ale oni są uroczy <333 kocham po prostu Caroline i Louisa i tą ich skrywaną miłość <3 to takie słodkie, że aż.... mam ochotę ich schrupać! strasznie podobał mi się pocałunek Carol w "kącik ust Lou", no nie mogę *.* Jestem zauroczona po prostu tym rozdziałem :D Trochę mi szkoda Polki, biedna jakieś mdłości miała. Żeby się nie okazało, że ma grypę żołądkową albo coś >< I ta "randka".... awwwwww. Też bym tak chciała. Jeszcze Tomlinson jest tak cudowny. Ciekawa jestem co będzie dalej.
    Dodawaj szybko kolejny no i życzę z całego serca WENY :)
    Pluton
    http://i-will-be-ur-man.blogspot.com/

    ReplyDelete
  3. Trafiłam na twojego bloga kompletnie przez przypadek, jestem ciekawa ile jeszcze takich cudeniek się przede mną chowa ;*

    ReplyDelete
  4. Nie mogłam sobie odpuścić. Musiałam skomentować. Chciałam. Przepraszam, że dopiero teraz... Wiem, że zrozumiałabyś, gdyby nie było mojego komentarza, ale ja czułabym się z tym źle...
    Pewnie co rozdział piszę ci to samo, ale nic nie poradzę, że zachwycam się każdym napisanym przez ciebie słowem. Ja się wcale nie dziwię, że Louis przez nią wariuje. Ja mam podobne odczucia... Po ostatnim rozdziale nie mogłam się doczekać ich rozmowy o tym, co powiedziała na antenie, ale czytając ten bardziej ciekawił mnie bałagan w jej pokoju ;) Normalnie jakbyś włamała się do mnie :) Tylko w miejscu pianina stoi moje nieszczęsne biurko, które już nie pamięta czasów, gdy ktoś przy nim siedział ;) Cieszyłam się na to ich wspólne wyjście, ale podświadomie czekałam co się stanie... Myślałam tylko, że wydarzy się coś jak już wejdą do środka ;) Carol i nerwy? Rozpływałam się czytając o ich nowych planach na wieczór i wiedziałam, że będzie to jeszcze lepsze niż elegancka impreza... A te jego myśli... Gwiazdka z nieba... Zuza... Mam nadzieję, że nikt mi teraz zdjęcia nie zrobi, bo siedzę z rozmarzona i mogę się założyć o wszystko, że mam głupi wyraz twarzy...
    Nie potrafię pisać takich cudownych komentarzy jak ty. Przepraszam. Liczę na to, że znajdziesz słowa uznania dla twojej twórczości ukryte między moją chaotyczną gadaniną...
    Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego...

    @KateStylees
    http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/

    ReplyDelete