Od matrioszki: co raz bliżej końca.. jeszcze dwa rozdziały, oraz epilog i pożegnamy się z "WOH".
ale za nim to nastąpi zostawiam Was z rozdziałem 28 :)
dziękuję za wszystko. nowy w sobotę.
(Grudzień /Londyn/2012 rok)
Louis
- Tak mamo, ze mną wszystko dobrze – usłyszałem lekko przygnębiający głos Caroline, dochodzący zza szklanych drzwi, przez które można było wejść do szpitalnego ogródka. Zajrzałem przez nie, widząc blondynkę w długiej szpitalnej koszuli, wełnianym szlafroku, puchowych kapciach i włosach lekko opadającymi na wyprostowane plecy. Głęboko oddychała, zupełnie tak jakby chciała się uspokoić. Mówiła po angielsku. Zapewne jej mama przełączyła na głośnomówiący by i reszta mogła ją usłyszeć, oraz zrozumieć. – Nie przyjeżdżaj. Jest w porządku. Zapoznaj się z rodziną Tomlinson. Poradzę sobie, naprawdę! Już niedługo się zobaczymy, obiecuję – dostrzegłem jej nieśmiały uśmiech, kiedy kończąc z mamą rozmowę, powiedziała coś po polsku.
- Właź do środka, kochanie – pociągnąłem ją do wnętrza szpitala, zasuwając za nami szklane drzwi. Blondynka przytuliła się do mnie, mocno owijając swoje chude ramiona wokół mojej talii, głęboko zaciągając się, jak mniemałem, moim zapachem. Drżała z zimna. – Jakaś ty głupia, Caroline. Żeby po porodzie wychodzić na zimne powietrze i rozmawiać przez telefon? Nie mogłaś tego robić u siebie w sali?
- Lubię patrzeć na śnieg, uspokaja mnie – wymamrotała z nosem przyciśniętym do mojego płaszcza. – Moja mama uczyła twoje siostry, szczególnie Daisy i Phoebe piec piernika z orzechami. Zdążyła już powiedzieć wszystkim, że zostaną ciociami, ich pisk był uroczy. Chciałabym być tam z nimi, ale lekarze zabraniają mi się stąd ruszać do końca roku.
Przejechałem dłonią po jej długich włosach, lekko zakręcając je wokół swojego palca. Dziewczyna odkleiła się ode mnie, posyłając mi jeden ze swoich uroczych uśmiechów, w którym zakochać się można było od pierwszego spojrzenia.
- Jedź do nich, Louis – szepnęła, patrząc mi prosto w oczy. – Jedź i bądź z siostrami, które za tobą cholernie tęsknią i pytają twojej mamy, kiedy znowu się tam pojawisz. Jedź i baw się dobrze, dla mnie i Larrego.
- Nie zostawię cie tutaj – powiedziałem poważnie, łapiąc ją za rękę, prowadząc w stronę jej sali. – Nie zmuszaj mnie do tego, Carol.
- Nie zmuszam cię, Louie. Ja chcę tylko byś spędził czas z rodziną, a nie tylko ze mną. Zrób to dla mnie. Wiem, że chcesz tego. Czekałeś na ten dzień z utęsknieniem, widzę to w twoich oczach, kochanie.
- Widzisz rzeczy, niewidoczne dla innych? – spytałem ze śmiechem, pakując ją do łóżka. Wzruszyła ramionami, przyciągając kołdrę pod samą szyję. – Caroline, nie chcę byś siedziała tutaj sama.
- Nie będzie sama – usłyszałem za swoimi plecami wesoły głos Andiego, który trzymał w ramionach wielkiego miśka i ozdobną torebkę. – Zaopiekuję się nią, łobuzie, więc spełnij jej prośbę i jedź do Doncaster.
- Ale… - zacząłem, siadając na łóżku, przeskakując wzrokiem między wesołymi kuzynami, którzy ewidentnie mieli jakiś plan. – Wy wszystko już zaplanowaliście?
- Nie! Po prostu chcę byś spędził czas z rodziną, czy to tak wiele, Tommo?
- Tak! Cholera, powinienem przewidzieć, że nie mam szans z kuzynostwem.
- No a jak! – zawołał radośnie Andy. – Kochanie, mam coś dla ciebie – rzucił Caroline torebkę, z tym swoim dziwnym, lekko łobuzerskim uśmiechem, na widok, którego, człowieka ogarnia tylko jedna myśl: o co mu chodzi? – Mam nadzieje, że ci się spodoba.
- Andrew Samuels! – wydarła się tak głośno, że pewnie na parterze ją słyszeli, rozciągając przy tym białą bluzę z wielkim logo 1D w kwiatowym wzorze. – Kiedyś cię zabiję za te twoje żartobliwe prezenty.
- Urocze – skomentowałem, zakładając jej bluzę przez głowę. – Wyglądasz teraz jak prawdziwa Directionerka – dodałem, całując ją w policzek.
- Olivia ma taką samą – odezwał się, nie przestając się szczerzyć jak nienormalny. – A misiek dla Niarrego – pokazał na czekoladowego pluszaka z beżowym uszami i brzuszkiem.
- Uroczy – powtórzyła moje słowo. – Chcesz go zobaczyć? – spytała z błyszczącymi oczami, gotowa do wyjścia z łóżka.
- Pewnie! – zawołał uradowany.
Wbrew jej woli, wziął ją na barana, ja założyłem jej kapcie, poczym razem z wielkim miśkiem, który dostał już imię Zouis, ruszyliśmy na oddział noworodków. Caroline widząc małe, śpiące, bezbronne ciałko naszego syna, rozpłakała się. Stanęła obok inkubatora, przyciskając do niego nos, chcąc być przy Larrym najbliżej jak się da.
- No i jak ja mam ciebie zostawić?
- Jedź Louis – poprosiła cicho, nie odrywając spojrzenia od chłopczyka. – Jedź i ich przeproś ode mnie.
***
Pojechałem, chociaż wolałem zostać w szpitalu. Wiedziałem jednak, że z Caroline nie należy się kłócić, chociażby nie wiem co. Była nawet gotowa osobiście wykopać mnie do Doncaster, pakując przy tym moje walizki, dlatego była tak mocno zawiedzona kiedy jeden z jej lekarzy kazał jej zostać w łóżku. W zamian dostałem od niej głęboki pocałunek, życzenia dla mojej rodziny i prośbę bym uważał na drodze. Obiecałem, chociaż i tak bym to robił. Nie miałem w planach żegnania się z życiem.
W Doncaster znalazłem się późnym wieczorem, około dziewiątej, może dziesiątej wieczorem. Nie patrzyłem na zegarek, kiedy gasiłem silnik przed moim rodzinnym domem, który kojarzył mi się z samymi pozytywnymi chwilami. Dopiero kiedy moje stopy zanurzyły się w śniegu, zalegającym na drodze prowadzącej na ganek, zrozumiałem, co chciała mi przekazać Caroline. Ona od razu wiedziała, że pragnąłem tutaj przyjechać, chociaż ze wszystkich sił, wypierałem to z siebie. To był ten jej szósty zmysł, o którym wszyscy dookoła mówią; widziała rzeczy, niewidoczne dla innych. Z uśmiechem, wyciągnąłem z bagażnika swoją torbę z rzeczami, oraz kolorowe torebki czy paczki zapakowane w ozdobny papier i ruszyłem do drzwi frontowych.
- Louis! – zapiszczały bliźniaczki na mój widok. Obie przytuliły się do moich nóg, które jako jedyne były wolne. – Louis, Louis, Louis! – piszczały, wesoło śpiewając, uniemożliwiając mi wejście do domu.
- Louis? – z salonu wychyliła się moja mama, która na mój widok z siostrami przyczepionymi do obu nóg, uśmiechnęła szerzej, wołając dziewczynki do siebie. – Pozwólcie mu chociaż wejść do środka i się rozebrać.
- Dzięki mamo – uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością, odstawiając pod jedną ze ścian kilka prezentów, na wieszak powiesiłem płaszcz, a buty odstawiłem pod nią. – Cześć, mamo – przywitałem się z rodzicielką buziakiem w policzek. – Nie jestem za późno?
- Synku, ty byś mógł przyjechać nawet w środku nocy – przyznała, mocno mnie do siebie przytulając, całując mnie w oba policzki, oraz w czoło, jak to miała w zwyczaju. – Mama Caroline z Zuzą są w ogródku razem z Lottie i Fizzy, Georgia przygotowuje ciasteczka czekoladowe. Cieszę się, że przyjechałeś, szkoda, że bez Carol.
- Lekarze kazali jej zostać w szpitalu do końca roku – przyznałem z cieniem uśmiechu, podnosząc z podłogi paczki. – Mam kilka zdjęć Larrego.
- Och to cudownie! – klasnęła w dłonie ciągnąc mnie do salonu, w którym stół pękał od nadmiaru wszelkich potraw. Dostrzegłem też te, których wcześniej nie widziałem na oczy. domyśliłem się, że pochodzą z Polski i robiła je pani Nowak. – Lottie, Fizzy, Louis przyjechał! – zawołała wesoło, wychylając się przez drzwi na taras.
Chwilę później w salonie rozległ się jeden wielki pisk. Do bliźniaczek dołączyła Lottie z Fizzy i Georgią, które uściskały mnie i pocałowały, wzajemnie się przekrzykując w tym, co dla nich mam. Pani Nowak razem z najmłodszą dziewczynką dołączyły do nas w momencie, kiedy bliźniaczki zaczęły po mnie skakać, jakbym był co najmniej materacem. Starsze dziewczyny ciekawsko zaglądały do torebek, w których prócz tony kolorowych kulek, które zasłaniały prezenty, nie dostrzegły nic więcej. Zuza nieśmiało szła za swoją babcią, przegryzając przy tym dolną wargę, nie bardzo wiedząc co zrobić. Dopiero z pomocą pani Nowak, podeszła bliżej mnie, wdrapując się na moje kolana, z których chwilę wcześniej zeszła Daisy. Przytuliłem ją do siebie, całując w policzek, na co ona uśmiechnęła się szerzej, a cała jej niepewność uleciała.
Zaczęła coś wymigiwać, niestety nie znałem migowego na tyle dobrze by zrozumieć z tego cokolwiek. Na szczęście pani Nowak przyszła mi z pomocą, na bieżąco tłumacząc gesty dziewczynki. Okazało się, że pytała się o zdrowie swojego braciszka, a także o jego wygląd i czy już się uśmiechnął. W odpowiedzi pokazałem im zdjęcia Larrego. Na widok podłączonego do specjalistycznych aparatur chłopca, wszyscy wciągnęli powietrze; Zuza przejechała palcem po całym zdjęciu, zupełnie tak jakby badała każdy jego szczegół.
- Taki drobniutki, bezbronny – szeptała moja mama, kręcąc z niedowierzaniem głową. W jej oczach zaszkliły się łzy, które mimowolnie pociekły po jej bladych policzkach. – Jak ona się trzyma, Louie?
- Nie trzyma się, mamo – przyznałem cicho, przytulając do siebie mocnej Zuzę, wraz z Daisy, która zajęła miejsce na moim drugim kolanie. – Kiedy jest w swojej sali, uśmiecha się, żartuje i widać, że wszystko jest w porządku; jednak kiedy przychodzi na oddział noworodków, wszystko to zastępują łzy, smutek, strach o niego. Właściwie gdyby nie ona, nie przyjechałbym tutaj. Zmusiła mnie.
- Mądra z niej dziewczyna, ale cholernie uparta – przyznała pani Nowak. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem w oczach; do tej pory nie miałem pewności czy rozumie angielski, ale teraz nie tylko dowiedziałem się, że go rozumie, ale dodatkowo go zna i umie się nim posługiwać. – Coś mi się wydaje, Lou, że Zuza z każdym kolejnym dniem, obdarowuje ciebie coraz większą miłością.
- Położę ją spać – zaproponowałem, uśmiechając się lekko do mojej przyszłej teściowej. Daisy bez słowa zeszła z mojego kolana, wcześniej całując Zuzę w czoło, życząc jej słodkich snów.
Zuza swój azyl miała w różowym pokoju bliźniaczek, a dokładnie na łóżku jednej z nich. Położywszy ją do niego, przykryłem pod samą szyję, przez chwilę się kręciła, mamrocząc coś po swojemu, aż w końcu z lekkim uśmiechem, pogrążyła się w śnie. Poczułem na swoim ramieniu drobną dłoń mamy Carol, która gestem głowy wskazała na sąsiednie łóżko. Nie wiedziałem jak długo, trwaliśmy w ciszy, w skupieniu obserwując jak kołdra miarowo podnosiła się, to znów opadała wraz z oddechem dziewczynki.
- Louis, naprawdę się cieszę, że nie uciekłeś, kiedy się dowiedziałeś o Zuzie – zaczęła cicho pani Nowak, patrząc na wnuczkę. – Po tym co przeszła, bałam się, że już nigdy nikomu nie zaufa. Pewność siebie, jaką nagle zdobyła, była tylko maską, pod którą chowała prawdziwą siebie. Swoje prawdziwe emocje, uczucia, myśli. Chciała poznać kogoś z kim mogłaby wychować córkę, być szczęśliwa. Ja marzyłam dokładnie, o tym samym. Wiedziałam, że jej przeprowadzka do Londynu była tylko, a może aż ucieczką od problemów, jakie spadły na jej barki, kiedy miała szesnaście lat. Chciałam dla niej jak najlepiej, dlatego przemykałam oko na jej wyskoki w Londynie. Potrzebowała się wyszaleć, musiała znowu stać się nastolatką bez obowiązków. Wiedziałam, o tym. Ty pojawiłeś się w momencie, kiedy jej emocje nasiliły się do tego stopnia, że nie wiedziała, co powinna zrobić. Z jednej strony chciała wychować córkę, z drugiej marzyła o wolności. Pomogłeś jej podjąć decyzję.
- Nadal jednak nie wiadomo jaka będzie decyzja sądu rodzinnego we Wrocławiu – przerwałem cicho, wybijając sobie palce. Pani Nowak położyła na moją dłoń, swoją w uspokajającym geście. Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością, ciężko wzdychając. – Kocham pani córkę, kocham Zuzę, nie wyobrażam sobie życia bez nich. Do tego dochodzi Larry, który walczy o życie. Chcę z nimi stworzyć prawdziwą rodzinę, dom.
- Wiem to, Louis – kobieta uśmiechnęła się szeroko, przez co w kącikach jej oczu pojawiły się głębokie zmarszczki – dlatego sądzę, że pora powiedzieć ci, o decyzji sądu, która trafiła do mnie, jak i do Carol kilka dni temu.
- Słucham?! – spytałem wyraźnie zaskoczony jej słowami. – Sąd podjął już jakąś decyzję, a ona nawet mi, o tym nie wspomniała?! A to mała wredna małpa.
Pani Nowak uśmiechnęła się ciepło.
- Sąd przyznał jej tymczasową opiekę nad Zuzą. Oznacza to, że przez okres trzech miesięcy będzie skrupulatnie sprawdzał, czy Carol odpowiednio się nią opiekuję, jakie ma warunki mieszkaniowe, czy pracuje.
- Dlatego tak bardzo zależało jej na tej pracy – zauważyłem odkrywczo. Pani Nowak przytaknęła, poprawiając kosmyki ciemnych włosów, które opadły jej na czoło. – Ale jakim cudem sąd rodzinny w Polsce, może sprawdzać ją tutaj, w Wielkiej Brytanii?
- Kurator, który został przydzielony do tej sprawy, przyleci do Londynu za kilka dni.
- Ale ona wówczas nadal będzie w szpitalu.
- Dlatego ja wracam z Zuzą po świętach i tymczasowo będę u was mieszkała, o ile mi oczywiście na to pozwolisz.
- Jakbym mógł nie pozwolić? – spytałem, przytulając się do niej. – A tak swoją drogą, skąd pani zna angielski?
- Dzięki Caroline, oczywiście – odparła ze śmiechem – często w domu, mówiła po angielsku, najczęściej do siebie. Z czasem poprosiłam ją o jakieś lekcje i tak niekiedy zdarzało się, że między sobą wymienialiśmy jakieś proste zwroty. Przyzwyczaiłam się także do jej angielskiego imienia, jak to lubi określać.
- Jest pani naprawdę dobrą matką.
- Och, kochanie, Carol jest po prostu bezproblemowym dzieckiem; nawet to, że miała te wszystkie przygody, nie sprawiają, że była trudna do wychowania. Jej brat to dopiero ziółko – przyznała z wyraźnym grymasem, którego nie ukrył nawet mrok w pokoju.
- Hubert, tak? Co z nim?
- No cóż – westchnęła, patrząc w przestrzeń – opuścił dom rodzinny w wieku siedemnastu lat, od tego czasu tylko trzy razy zadzwonił. Dzisiaj ma jakieś dwadzieścia cztery lata i nie wiem, gdzie jest, bo ostatni telefon wykonał dwa lata temu z Madrytu. Każdej nocy modlę się, by wrócił, albo, chociaż zadzwonił, że jest w porządku i nic mu nie jest. Nie wiem nawet, gdzie go szukać. Żaden normalny policjant nie podejmie się takiego wyzwania. Pozostaje mi nadzieja. Dlatego tak bardzo się cieszę, że wiem, gdzie obecnie jest Caroline. Jest bezpieczna, szczęśliwa, prawdopodobnie z Andim przy boku – uśmiechnęła się szerzej, czochrając mi włosy, jak małemu chłopcu – no i ma ciebie. To najważniejsze.
W szarości wieczoru, zastanawiałem się jak przywrócić kolor Twojego uśmiechu.
boskie, boksie, boskie,boskie, boskie i jeszcze raz boskie ;D kiedy następny rozdział ? ;DDD
ReplyDeleteRozdział cudowny jak zawsze... Choć taki dziwnie smutny... A może mi się tylko tak wydaje... Początkowo myślałam, że Louis nie powinien jechać, a Carol nie powinna go do tego zmuszać... Wciąż wierzę, że z Larrym wszystko będzie dobrze, ale jakiś głos w mojej głowie wrzeszczał, że powinien zostać z nią i maleństwem, bo co jeśli coś złego się stanie...
ReplyDeletePotem, gdy usypiał Zuzę i rozmawiał z przyszłą teściową cieszyłam się, że tam jest, ale jednocześnie było mi smutno, że ona nie mogła przyjechać...
Wciąż nie wiem co pisać w tym komentarzu, bo choć cieszę się jak głupia z kolejnego rozdziału, to jednocześnie mi smutno, bo jakoś tak melancholijnie go odebrałam... Pewnie majaczę, a ty nic z tego nie zrozumiesz ;)
Zastanawiam się, czy jeszcze na koniec nie namieszasz z tym Hubertem... Pojawia się tak nie stąd ni zowąd w rozmowie... Aż musiałam sprawdzić kiedy następny ;) W sobotę? Dopiero? Dobrze, że jutro będzie na drugim blogu :) Już nie mogę się doczekać.
Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego.
@KateStylees
biedna Carol. widac, ze strasznie sie martwi o Larrego.. no i w sumie jej sie nie dziwie. jest przecudowna <3 a Lou w swoich rodzinnych stronach - genialnie opisane emocje i mysli! szkoda, WOH juz dobiega konca. moglabym czytac tego bloga w nieskonczonosc z zainteresowaniem sprawdzajac co dalej slychac u bohaterow.. no ale coz. cos sie konczy, cos sie zaczyna, nie?
ReplyDeleteno, wobec tego czekam na nn, jak zwykle <3 Twoja Pluton
http://i-will-be-ur-man.blogspot.com/
Rozdział przeczytałam już wczoraj. Jakie to szczęście, że nie zapomniałam żeby tu wrócić i skomentować.
ReplyDeleteTen rozdział jest taki smutny. Może nie przepełniony smutkiem do granic możliwości, że człowiek siedzi i chce mu się płakać, nie potrafi nic ze sobą zrobić i z każdą kolejną linijką jest jeszcze gorzej i jeszcze bardziej smutno. To nie jest aż tak potężny rodzaj smutku. Po prostu gdy myślę o tym małym, kruchym dzieciątku leżącym w inkubatorze, do którego przyczepione są różne kabelki, a jego samego zakrywa 'klosz', oddzielający od wszystkich, robi mi się smutno. Szkoda mi Carol, jak strasznie musi się czuć, nie mogąc wziąć na ręce swojego synka, na którego tak długo czekała. Ale jest dzielna, trzyma się, przynajmniej próbuje. Louis przecież wie jak jest naprawdę, wie że cierpi. Właśnie! Gdy Carol go wręcz wyganiała ze szpitala, myślałam 'Cholera on nie może tego zrobić. Nie może wyjechać. Ona go potrzebuje', wyjechał a ja chciałam zawrócić ten pociąg, w którym był. Trochę nie słusznie. Wiem. Ale po prostu chciałabym to wszystko jakoś pogodzić, jakimś magicznym sposobem rozdwoić Louisa na dwie części, a każda z nich byłaby gdzie indziej. Jedna w domu, druga przy Carol. Dlaczego tak się nie da ?
Miałam dziwny moment podczas czytania tego rozdziału. Gdy Louis stanął na ganku swojego domu, ja rzeczywiście wyobraziłam to sobie. Nie wiem dlaczego ale poczułam to chłodne powietrze, spokój, jakbym tam naprawdę była. Tą chwilę zatrzymania, w której czas się nie liczy. Wyobraziłam sobie ciemną głuchą noc, płatki śniegu delikatnie unoszące się przy żółtym świetle latarni, opadające bezszelestnie na ziemie, dołączając przy tym do reszty swoich białych braci. Nie wiem dlaczego akurat ten moment wprowadził mnie w taki 'trans' to było bardzo dziwne, bardzo. Potem gdy Louis otworzył drzwi, jaki uśmiech na mojej twarzy wywołało to radosne powitanie i mała Zuza. Ta rozkoszna, drobna istotka. Jak bardzo się cieszę, że zaakceptowała Louisa i że on tak ciepło przyjął ją. Nie wątpiłam nigdy w niego, ma dobre serce i nigdy nie odrzucił by Carol przez dziecko, ani nie odrzuciłby Zuzy tylko dlatego że nie słyszy. To dobry chłopak. Złoty chłopak. Pani Nowak też jak widać powoli klimatyzuje się w nowej, już chyba mogę użyć słowa rodzinie ?
Mam nadzieje, że z Larrym będzie wszystko dobrze. Chciałam napisać, że będę się o niego modlić, po zapomniałam że to tylko fikcja ^^ Czasami człowiek się tak zaczyta, że potem zapomina gdzie jest. Ale stanowczo to lubię! Stanowczo !
Całuję !xxx
~Eirene
you-and-i-and-onedirection.blogspot.com