Friday, February 01, 2013

Rozdział dwudziesty siódmy

Od matrioszki: dzień dobry, Miśki! xx jak u was leci? w szkole wszystko dobrze? czy może, tak jak ja, siedzicie w domu i lenicie się? :) mam nadzieje, że zdrowie Wam dopisuje ^^ jak będziecie mogli przeczytać, w tym rozdziale wydarzy się wiele... ciekawych rzeczy. mam nadzieje, że się Wam spodoba, bo ja osobiście miałam wiele zabawy przy pisaniu tego rozdziału. pewnie w czasie czytania, zrozumiecie, o jaką część mi dokładnie chodzi :D dobra, nie przedłużając - zapraszam na rozdział 27 :)
następny może we.. wtorek? tak, sądzę, że wtorek będzie okej. :)

co prawda w zakładce "kontakt" macie linki na mojego twittera, aska, adres e-mail, a nawet numer gg, więc jeśli ktoś z Was ma do mnie jakieś pytania, piszcie! nie bójcie się - ja nie gryzę :)
Całuję, matrioszkaa! xx 

jesteście najlepsi! :*


***


(Grudzień /Londyn/2012 rok) 

Caroline 



Moje ostatnie święta były… smutne. Dwudziestego piątego grudnia siedziałam do siódmej w kawiarni Beatrice, ze sztucznym uśmiechem przyjmując, realizując i podając zamówienia klientów, którzy nie mając dokąd pójść, przychodzili do Hard Rock Coffee na kawę, ciastko i do miłej atmosfery. Nie dziwiłam się temu, sama wolałabym spędzić czas z obcymi ludźmi, niż w sama w mieszkaniu. Olly wówczas już ze mną nie mieszkała. Przeprowadziła się do siostry, przed końcem semestru, zostawiając mnie samą, kilkukrotnie przekonywujący ją, że wszystko będzie w porządku. Możliwe, że i tak było, do czasu Gwiazdki. Samotność popchnęła mnie do wydania ostatnich funtów na koncert jakieś rockowej grupy, w jednym z podrzędnych klubów. Nie uprawiałam seksu, ale doprowadziłam się do takiego stanu, że zamiast trafić do domu, znalazłam się na lotnisku, z którego przywieziono mnie na komisariat, z którego wypuszczono mnie dopiero o dziesiątej rano następnego dnia. W drodze do domu, wstąpiłam do Beatrice, która na moje nieszczęście tego dnia postanowiła zamknąć kawiarnię. Musiałam nie dosłyszeć, jak mówiła o wolnym dniu. Kolejny dzień świąt spędziłam z kubkami kawy, seansem świątecznych filmów, które puszczano na kablówce, oraz z prażoną kukurydzą. Dzwoniłam do mamy raz; dwudziestego czwartego; opowiedziałam jej o moich wymyślonych planach na święta, złożyłam jej życzenia i rozłączyłam, nawet nie pytając o Zuzę. Wówczas cholernie się bałam macierzyństwa. Miałam dziewiętnaście lat, chorą przeszłość, studia na głowie i pracę, którą kochałam. Dopiero Louis zmienił moje podejście do dzieci. 

Siedząc w wygodnym fotelu z talerzem najpyszniejszego tortu, jaki kiedykolwiek miałam w ustach, obserwowałam wygłupy przyjaciół, którzy bawili się dopiero co dostanymi prezentami. Każdy z nich, Niallowi kupił coś do jedzenia lub coś co z jedzeniem miało wiele wspólnego. Danielle z Liamem przynieśli mu upieczoną przez panią Payne sernik z bitą śmietaną i babeczki z jagodami, które z pewnością były zamrożone. Od Cher, która swój prezent przekazała przez Harrego, dostał jedną z najlepszych belgijskich czekolad, oraz słodkie ozdoby na choinkę, które o dziwo powiesił na drzewko. Od Harrego – plakat z ciasteczkowym potworem. Od Louisa pastę do zębów o smaku bekonu, oraz ręcznik, który wyglądał jak plaster sera żółtego. Nie mam zielonego pojęcia, skąd on to wziął, ale wolałam się, o to nie pytać. Zayn podarował mu kolorowe naklejki na ubrania w kształcie różnych potraw. Perrie kupiła mu dwie koszulki: jedną z uśmiechniętą pizzą, a drugą z wielkim kawałkiem sera, oraz myszą. Olly jako jedyna nie dała mu nic związanego z jedzeniem. Jej prezent przypominał, o tym skąd oboje pochodzili i za czym tęsknili; zieloną koszulkę z flagą Irlandii i napisem: Tęsknię za swoim krajem. 

Czując na sobie spojrzenia wszystkich zebranych, wiedziałam, że przyszedł moment, na mój prezent. Jako jedyna nie dałam im jeszcze nic, chociaż sama obok swoich stóp miałam kilkanaście kolorowych torebek, kupę rozerwanego papieru czy poplątane wstążki. Leniwie podniosłam się z miejsca, podchodząc do choinki, obok której postawiłam jedenaście ładnie zapakowanych ram z obrazami przyjaciół. Miałam namalować tylko Nialla, Liama i Cher, a reszcie coś kupić, czy napisać piosenkę, albo coś w tym stylu; kiedy jednak zaczęłam rysować, nie mogłam przestać. Wpadłam w dziwny trans, z którego nawet Andy nie umiał mnie wyciągnąć, próbując wyrwać mnie na spacer, obiad, do kina, czy gdziekolwiek indziej, bylebym już nie rysowała. To jednak było na nic. Mój stan skończył się wraz z ostatnim obrazem, jakim był portret Eleonore. 

- Mam nadzieje, że się spodobają. Naprawdę dawno niczego nie rysowałam, tudzież malowałam – uśmiechnęłam się do nich przepraszająco, że nie było mnie stać na nic innego, jednocześnie podając im odpowiednie obrazy. – Wybaczcie jeśli, coś wam się nie spodoba. 

- Carol… - Louis wraz z Harrym przerwali mój beznadziejny monolog, za co byłam im wdzięczna; bałam się, co głupiego mogło wyjść z moich ust, gdyby mówiła dalej. 

- Okej, już się zamykam – wróciłam na swoje poprzednie miejsce. 

Pod choinką wciąż stały obrazy dla Eleonore, oraz Andiego, którzy według wcześniejszego telefonu do Nialla, mieli się pojawić, a także prezent dla Cher, dla której prócz rysunku napisałam także piosenkę. Wykorzystałam nieobecność nadopiekuńczego Louisa, nadpobudliwego Harrego, oraz pozostałych, którzy ciągle pytali się mnie o mój stan zdrowia, do czegoś pożytecznego. Zuza, pianino i spokój okazały się być najlepszą inspiracją do napisania jednej ze spokojniejszych piosenek, jaka może trafić na nowy krążek Brytyjki. Miałam tylko nadzieje, że się jej spodoba. W najgorszym wypadku napiszę coś szybszego i energiczniejszego niż to. 

- Harry, czy po drodze do Holmes Chapel, mógłbyś podrzucić to coś Cher? – wskazałam palcem na jeden z zawiniątek. – Mam tam dla niej coś ekstra. 

- Ale wiesz, że mi w ogóle nie po drodze do Malvern, prawda? – skinęłam głową, nie przestając się przy tym uśmiechać. – Co ty jej tam jeszcze dodałaś? 

- Napisałam jej piosenkę. Może się jej spodoba – odparłam z uśmiechem, biorąc kolejne kęsy tortu urodzinowego Louisa. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich zebranych, co spowodowało, że było mi niezręcznie jeść. – Coś się stało? 

- Moment, bo potrzebuję chwili by to wszystko zrozumieć – powiedział poważnie Harry, co w ogóle do niego nie pasowało. Kiedy jednak przyjrzało mu się bliżej, można było zauważyć błyszczące iskierki w jego zielonych tęczówkach, czy delikatny uśmiech, który próbował zatuszować powagą. – Chodziłaś do pracy, zajmowałaś się Zuzą, malowałaś i pisałaś? Ty jesteś jakimś robotem, czy co? 

- Po prostu umiem się zorganizować – odparłam prosto, wzruszając ramionami. – No ale co sądzicie, o obrazach? Chociaż trochę się wam podobają? Tak… minimalnie? 



- Imponujące jest to, że umiałaś uchwycić tyle szczegółów na kawałku płótna. Musiałaś mieć sporo czasu, skoro narysowałaś każdego z nas – Liam uśmiechnął się w moim kierunku, nie przestając studiować swojego malunku. 

- Tak szczerze to dzięki mojemu kuzynowi, nie miałam go znowu aż tyle – przyznałam cicho, uśmiechając się szerzej. – Eleonore z Andim mają w końcu przyjść? 

- Jesteśmy! – zawołał wesoło jeden z głosów, które poznałabym zawsze i wszędzie. – I czy mi się wydaje, czy moja mała kuzynka rzeczywiście za mną tęskniła? 

- Akurat, nie mam co robić, tylko za tobą tęsknić – prychnęłam, kiedy Samuels pochylił się nad oparciem fotela, by pocałować mnie w policzek. – Cześć Els – rzuciłam wesoło do dziewczyny, która nieśmiało podała mi małą granatową torebkę ze złotymi gwiazdkami. – Dziękuję, a to prezent ode mnie – odłożywszy torebkę na fotel, sięgnęłam po dwa pozostałe obrazy, jeden z nich podałam brunetce, a drugi Andiemu, który rozsiadłszy się na kolanach Liama, wchłaniał w siebie porcję tortu, którą Louis osobiście mu nałożył. 

- Jakie to śliczne! – zapiszczała Eleonore, na widok swojego portretu. – Ty naprawdę masz talent, Caroline. Mogłabym nawet powiedzieć, że jak dla mnie jesteś studentką szkoły plastycznej. 

- Chodziłam do liceum plastycznego, ale zrezygnowałam z niego po dwóch latach - wyjaśniłam, zaglądając do torebki od niej. W środku schowane było podłużne pudełeczko, w którym ukrywała się srebrna bransoletka ze złotymi dodatkami, oraz czerwony wełniany szalik, który widziałam na jednej z wystaw w czasie jednych z popołudniowych babskich wyjść. – Dziękuję! – rzuciłam się zdezorientowanej brunetce na szyję, która w porę zdołała odłożyć obraz na bok, bym przypadkiem nie uszkodziła go swoim wielorybim ciałem. 

- Ej, a ja? – spytał wyraźnie zasmucony Niall. 

- No chodźże tutaj – zawołała go Els, puszczając mnie na moment, pozwalając Niallowi, opleść nas. 

- Tak się cieszę, że wy dwie się polubiliście. Bałem się tego. Nawet nie wiecie, jak bardzo – przyznał cicho, byśmy tylko my mogły o usłyszeć. – Mam cudownych przyjaciół. 

- A i owszem Niall, masz naprawdę cudownych przyjaciół – zgodziliśmy się z nim, śmiejąc się cicho, pozwalając pozytywnej energii zawładnąć mieszkaniem blondyna. 

Wszystko było dobrze do czasu, kiedy nie poczułam skurczy. Zignorowałam je, bo miałam świadomość, że jest zdecydowanie za wcześnie na poród. Byłam dopiero w szóstym miesiącu! Niemożliwym było, żebym zaczęła tak wcześnie rodzić. Jednak kiedy skurcze się nasiliły, a ja poczułam jak coś płynnego ścieka mi po nogach, wiedziałam jedno - Larremu śpieszy się na świat. 

- O Boże – wydusiłam z siebie, ciężko oddychając, zwracając tym samym uwagę przyjaciół, którzy spojrzeli na mnie z lekką paniką w oczach – chyba rodzę. 

- Chyba?! – krzyknął zdenerwowany Louis, kucając przede mną. – Kochanie, nie możesz. Ja nie wiem, co robić. Przecież mamy jeszcze trzy miesiące, prawda? 

- Kretynie, wody płodowe mi odeszły! Dla własnego dobra, dzwoń po pogotowie, bo nie ręczę za siebie – krzyknęłam, zaciskając palce na jego nadgarstku. – Louis, do kurwy. 

- Nie jestem gotowy na poród – jęknął, wyrywając sobie włosy z głowy. – Liam? Jesteś rozsądny, dzwoń na pogotowie. 

- Już to zrobiłem – odpowiedział spokojnie, podchodząc do nas. – Carol, nie wiem co mamy robić, możesz nam doradzić? Naprowadzić? 

- Och no pewnie, bo mam już jedno dziecko i wiem wszystko, prawda? – sarknęłam, głęboko oddychając, byleby nie przeć. Nie miałam zamiaru narobić większego bałaganu w mieszkaniu Nialla. – Niall, przepraszam za dywan, serio.. o kurwa! – krzyknęłam, kiedy skurcze nasiliły się. 

W tym momencie usłyszeliśmy sygnał pogotowia. Kilka chwil później kilku sanitariuszy weszło do mieszkania wraz z noszami, na które się położyłam, wyraźnie czując nasilające się skurcze, które z każdą kolejną minutą były silniejsze, oraz częstsze. Nie było odwrotu, Larry urodzi się jeszcze dzisiaj. 

Prócz moich krzyków, zielonego Louisa i nad wyraz uśmiechniętego Harrego, nie zarejestrowałam nic więcej. Byłam niemal pewna, że przez siłę swojego uścisku sprawiałam Louisowi ból. On jednak nie skarżył się. Zamiast tego, uspokajająco głaskał mnie po włosach, uśmiechał się, ale nie mówił nic. Pewnie nie wiedział, co. Nie dziwiłam się, dziękowałam mu, że był. Harry rzucał kawałami na prawo i lewo, nawet wtedy, kiedy znalazłam się na porodówce i w niemal ekspresowym tempie przebrano mnie w szpitalną koszulę, moją sukienkę rzucając gdzieś w kąt, podobnie jak buty. 

- I pomyśleć, że zobaczę narodziny mojego chrześniaka – mówił Harry, nie przestając się szczerzyć jak kretyn, kiedy ja siłami natury próbowałam wypchać z siebie Larrego. – Cholera, ty to masz głos – skomentował, kiedy coś bliżej nieokreślonego, krzyknęłam do jego ucha, gdy nachylił się nad moim brzuchem, jakby chciał posłuchać odgłosów wydawanych przez swojego chrześniaka. 

- Styles, kurwa, wypierdalaj stąd, bo inaczej złamię ci rękę – krzyknęłam, podrywając się do góry, kiedy poczułam coś, między nogami. – Pierdolona robota i pomyśleć, że to twoja wina, Tomlinson! – zwróciłam się do chłopaka, który w dalszym ciągu trzymał mnie za lewą rękę, wolną głaszcząc mnie po głowie. 

- Widać główkę! – poinformowała mnie położna. – Przyj, Carol. Dobrze ci idzie. 

- Tommo, nienawidzę tego momentu. To najgorszy etap całej ciąży. Kurwa i pomyśleć, że to wszystko przez ciebie. Zachciało ci się seksu. 

- Tak, kochanie, ja ciebie też kocham – powiedział łagodnie, całując mnie w czoło. – Idzie ci naprawdę dobrze. 

- Dobrze? Louis, ona drze się głośniej niż niejedna dziewczyna na koncercie. Kto by pomyślał, że ma głos jak dzwon! Dawaj Carol, chce usłyszeć więcej! 

Na jego zawołanie krzyknęłam donośnie, nie wierząc, że ten dźwięk wydobył się z moich płuc. Harry uśmiechnął się szerzej, ukazując swoje łobuzerskie dołeczki, w których zakochały miliony nastolatek z całego świata. Jednak w tym momencie, miałam wielką ochotę zetrzeć z niego ten uśmiech. Ja tutaj rozrywałam sobie pochwę, ścierałam gardło, a on, do cholery, się śmiał! 

- Jest! – zawołała wesoło pielęgniarka, wyciągając chłopca, z między moich nóg. 

Usłyszałam jego płacz. Najpiękniejszą melodię na świecie. Kiedy poczułam go na swojej piersi, nie mogłam uwierzyć, że jeszcze chwilę temu siedział w moim brzuchu, wśród masy płynów, co jakiś czas kopiąc mnie, sygnalizując, że wszystko z nim w porządku. Był malutki, drobny, bezbronny i naprawdę uroczy. Wymachiwał rączkami, miał zamknięte oczy, przez co nie mogłam dostrzec barwy jego tęczówek. Niestety moje szczęście skończyło się znacznie szybciej, niż mogłam to przewidzieć; mały zaczął się dusić, co zmusiło mnie do oddania chłopca pielęgniarkom, które przeniosły go do inkubatora. Zaczęło boleć mnie serce. Spodziewałam się tego. Przeszedł na świat za wcześnie; jego życie jest zagrożone. Cieszyłam się, że mogłam potrzymać go chociaż przez te kilka sekund. 

Spojrzałam na Louisa. W jego dużych, niebieskich tęczówkach, widziałam ogromne szczęście, miłość, ale także strach. Strach, który czułam i ja. Bałam się, że nie będzie dobrze, a Larry pożegna się z życiem szybciej, niż się z nim przywitał. Pielęgniarka zapewniała mnie, że chłopcowi nic nie grozi, że wszystko będzie dobrze, tylko musi siedzieć w inkubatorze, dopóki nie osiągnie odpowiedniej wagi. Nie poinformowała mnie ile to dokładnie potrawa, chciałam, żeby najkrócej, bo marzyłam by znowu go dotknąć, przytulić do siebie. Pokochałam go. Widziałam, że Louis także. 

- Będzie z niego niezły przystojniak – powiedział wesoło Harry, rozładowując tym samym napiętą atmosferę. – Mówię wam, będzie miał wielkie powodzenie u kobiet, jak i mężczyzn. Nauczę go flirtu, by całkowicie nie spalił się ze wstydu. 

- Przy tobie chyba nikt nie zginie – odgryzłam się go klepiąc w ramię. 

- No, a jak! – poruszył sugestywnie brwiami, schylając się, by pocałować mnie w czoło. – Sądzę, że przez te krzyki odeszły ci wszelkie siły. Więc prześpij się, najlepsza mamusiu na świecie. Jestem pewien, że wkrótce znowu przytulisz swojego synka. 

- Jak chcesz to potrafisz być uczuciowy – mruknęłam, nieznacznie podnosząc głowę, by cmoknąć go w policzek – dziękuję, Hazz. 


*** 


Dwie godziny później, umyta, w świeżej koszulki, szlafroku i puchowych kapciach stałam przed inkubatorem, w którym leżał Larry. Spał, a do jego malutkiego ciała została podłączona masa specjalistycznych sprzętów. Było mi go żal. W tym momencie chciałam go stąd zabrać, do swojego mieszkania, opatulić w kołdrę i spać z nim. Na jego malutkich usteczkach widziałam delikatny, prawie niewidoczny uśmiech. 

- Larry – szepnęłam cicho, przykładając dłoń do ściany inkubatora. 

- Carol – usłyszałam za sobą miękki głos Louisa. – Tutaj jesteś. Pielęgniarka nie chciała mi powiedzieć, gdzie jesteś, kazała mi się domyślać. Trochę mi to zajęło i pewnie gdyby nie Harry, pomyślałbym, że poszłaś na kawę – na jego słowa uśmiechnęłam się nieznacznie, zdając sobie sprawę, że nawet nie pomyślałam, by iść na kawę. – Byłaś dzielna. 

- Och, proszę cię. Dzielny to jest Larry, bo znosi to wszystko, ja sobie tylko poradziłam – odparłam, łapiąc go za dłoń, splątując ze sobą nasze palce. – Przepraszam, że tak na ciebie wrzeszczałam. 

- Nic się nie stało – odparł, przyciągając mnie do siebie. – Wyjaśniono mi, że to normalnie. Chociaż sądziłem, że będzie gorzej. 

- Gorzej? Nie miałam w planach, zerwania z tobą zaręczyn. Prędzej ty mógłbyś to zrobić, w końcu zachowałam się okropnie. 

- Rodziłaś – przyznał ze śmiechem, przytulając mnie do siebie. – Wracajmy. Później tutaj przyjdziemy. Na razie, masz gości w sali. 

Na moim łóżku leżał Andy z Harrym, którzy stwierdzili, że jest ono znacznie wygodniejsze niż te, co mają u siebie w domu. Niall, Zayn i Liam, siedzieli na małej kanapie pod oknem, ze swoimi dziewczynami na kolanach. Eleonore zajęła miejsca na krześle przy łóżku, szczerząc się od ucha do ucha, kiedy Louis wniósł mnie na rękach do sali. Chłopaki niemal natychmiast zeszli z łóżka, odsuwając kołdrę, poprawiając poduszkę. Mogłabym się do tego przyzwyczaić. 

- Schudłaś! – zauważył Andy z uśmiechem, przytulając mnie do siebie. – Dobrze wyglądasz. Gdzie mój siostrzeniec? 

- On.. umm.. w inkubatorze. Ma problemy z oddychaniem – spuściłam wzrok na swoje dłonie, w których ni stąd ni zowąd, wylądował telefon Louisa. – A co mi twój iPhone? 

- Zadzwoń do rodziców i przekaż im nowinę o Larrym. 

- Louis? 

- Tak? 

- Wszystkiego najlepszego, tatuśku – odpowiedziałam, na co wszyscy obecni w pokoju zaśmiali się.



Dużo uśmiechu, cierpliwości, szczęścia i pociechy z synka.

7 comments:

  1. mnóstwo śmiechu i uśmiechu ! rozdział genialny , tatuś i synek mają urodziny w jednym dniu ;) do tej pory się szczerzę do ekranu , na prawdę rozdział super ! czekam na następny !

    ReplyDelete
  2. Uwielbiam ten rozdział! ;)))) Jest jest jest! Urodziła! :D Wiedz,że przeżywałam ten poród jakbym co najmniej też była na tej sali :) Już się nie mogę doczekać jak wszyscy będą w domu, jak Zuza pozna swojego braciszka.. :) Ale historia! Jeejku! ♥
    Carol-zawsze zawsze zawsze podobał mi się jej charakter, natomiast to co "mówiła" podczas porodu było genialne.Kurczę,co za niesamowitą bohaterkę nam wykreowałaś! ;)
    Przepiękny był też moment wręczania prezentów, jakoś mnie tak wzruszył.. ;) Już widzę moimi oczami wyobraźni te wszystkie portrety :)

    Nie komentowałam poprzednich rozdziałów bo nie miałam czasu, w każdym razie wiedz,że wciąż jestem i czytam :) Zarówno ten blog jak i Niama,którym swoją drogą jestem zachwycona :)

    Strasznie fajnie się czytało o Lou, który wrócił do domu mega pijany, to było po prostu urocze, uśmiech miałam w tym momencie od ucha do ucha :))

    Oczywiście czekam na kolejne rozdziały i tu muszę powiedzieć,że trochę mi smutno,że powolutku ta historia dobiega końca.. ;(

    W każdym razie ściskam i przesyłam buziaki! ♥
    @Paulkaaa_

    ReplyDelete
  3. hahah! świetny! myślę, ze nikt nie spodziewał się takiego obrotu akcji! :) scena z Harrym mnie rozwaliła totalnie.. nie dałoby się ukazać go inaczej w tej scenie, niż z uśmiechem na twarzy i docinkami skierowanymi do Carol! :) kropka w kropkę jak w rzeczywistości.. i pomyśleć, że dzisiaj ma 19-ste urodziny.. haha.. no, ale wracając do rozdziału.. coś przefajnego :D łzy mam w oczach, jak pomyślę sobie, że to już jest prawie koniec opowiadania.. no ale cóż.. wszystko co dobre, to się szybko kończy.. :)

    Pozdrawiam! ♥
    @Scream_PL Xx

    ReplyDelete
  4. Próbowałam wczoraj napisać komentarz, ale w głowie miałam tylko: "Larry!!!" Więc nie była do końca przekonana, czy udałoby mi się umieścić w nim coś więcej... Dzień później i przyznam bez bicia, że myślałam, iż będzie lepiej, ale potem przeczytałam sobie rozdział ponownie i znów szczerzę się jak głupia do monitora, a w głowie słyszę jak ten wewnętrzny głos podśpiewuje: "Larry! Larryyyyy!" Jakkolwiek nienormalnie to zabrzmi, to muszę ci powiedzieć, że twoje opowiadanie jako jedno z nielicznych wciąż sprawia, że uśmiecham się sięgając po kolejne rozdziały. A przynajmniej ostatnimi czasy... Lubię to uczucie, gdy nie czuję strachu przed otwarciem nowego postu. Ostatnio tyle opowiadań złamało mi serce, że o mało nie doszło do tego, iż przestałabym czytać... Ty też nie raz sprawiałaś, że rwałam włosy z głowy, ale naprawdę teraz sprawiasz, że uśmiecham się jeszcze zanim zacznę czytać... I jak popierdzielone to jest, że właśnie się popłakałam pisząc komentarz? Ja chyba rzeczywiście cierpię ostatnio na jakąś depresję...
    Cudowny rozdział, wspaniałe święta, przyjaciele, rodzina... Czego chcieć więcej? Wcale mnie nie dziwi, że Larry postanowił się przyłączyć ;) Przez cały poród śmiałam się jak głupia, genialnie wszystko opisałaś. Był gdzieś ten strach, że to wcześniak i różnie może ci przyjść do głowy, ale ostatecznie byłam chyba równie szczęśliwa jak oni :)
    Uwielbiam szczęśliwe zakończenia... I może prawdą jest, że człowiek im starszy, tym głupszy (dzięki tato ;D), ale chciałabym ta moją głupią wiarę w szczęśliwe zakończenia pielęgnować w sobie do końca życia...
    Wiem, że to jeszcze nie koniec, ale naprawdę mam przeczucie (a może głupią nadzieję), że nie złamiesz mi serca zakończeniem. Tak więc do wtorku :) Już nie mogę się doczekać...
    Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego :) Wciąż trzymam kciuki...

    @KateStylees

    ReplyDelete
  5. Zastrzel mnie... Tyle nie komentowałam już, że normalnie powinnaś mi coś zrobić... Zwyczajnie nie miałam czasu oczywiście przez szkołę i nie mogłam nadrobić tych zaległości... Dopiero wczoraj jakoś w miarę mi się to udało :) Mam nadzieję, że mi to wybaczysz jakoś... Wiedz, że mimo tego, że nie ma moich komentarzy to i tak jestem z Tobą i oczywiście będę.
    Dobra, przechodzę już do rzeczy.. :) W poprzednim rozdziale kiedy czytałam to jak Harry przyprowadził Lou do domu to po prostu śmiałam się do tego telefonu jak głupia :)
    A teraz... Larry! No kiedy, jak kiedy, ale w tym rozdziale to kompletnie się nie spodziewałam tego, że na świat przyjdzie maluszek, na którego wszyscy wyczekiwali. Oczywiście jest to pozytywne zaskoczenie :) Mam nadzieję, że z maluchem będzie wszystko w porządku :) Nie mogę się doczekać momentu, kiedy wrócą już wszyscy razem do domu i Zuzia zobaczy swoje rodzeństwo :) Kiedy sobie tak to wszystko wyobrażam... Cudowny obrazek... Święta, rodzinne ciepło, miłość... Ach, pięknie! :)
    A co do porodu... Po raz kolejny śmiałam się jak głupia! Carol podczas tej chwili była po prostu niesamowita. Mówiłam, że uwielbiam tą dziewczynę? Mówiłam, że uwielbiam jej charakterek? To też już chyba mówiłam... A to jaką cudowną parą tworzą z Lou, to też jest niesamowite :) Kiedy czytam o nich to aż mi się cieplej na sercu robi :) Genialny rozdział!
    Buziaki! xx

    http://sensitive-loving-nasty.blogspot.com/

    ReplyDelete
  6. Jeeejuuuuniuuuuuu, przepraszam że nie pisałam pod innymi ale byłam tak wciągnięta że nie mogłam. Dzisiaj rano znalazłam twój blog i z przerwami na narty cały czas go czytałam! Jest suuuuuupeeeeer! Uwielbiam!!! No i Larry już jest! Mam nadzieje że wszystko będzie z nim dobrze!!!! Z niecierpliwością czekam na następny!!!! <3
    JULKA ;*

    ReplyDelete
  7. Ochh parę rozdziałów mnie nie było, ale oczywiście dzisiaj usiadłam i wszystko rzetelnie nadrobiłam ! Dlatego muszę się cofnąć trochę wstecz.
    Rozdział , w którym Louis z Harrym poszli się napić i spędzić czas w męskim gronie, był bardzo pozytywny. Gdy wyobrażałam sobie pijanego Louisa, który ledwo stoi na nogach, uśmiech sam mi się cisnął na twarz. Tak samo jest w przypadku Harrego ! Nawet mała dawka alkoholu połączona z Loczkiem, wydaje się mieć zabawne rezultaty. Słodką chwilą między Carol A Lou, był moment kiedy ona stwierdziła, że nikt nie chciałby takiego wieloryba w łóżku , na co on odpowiedział, zgodnie z tym co powinien, ale i zgodnie z prawdą i jego miłością do dziewczyny , że "on by chciał". No i kto mi powie że to nie jest kochane ? No kto ? Nikt! Nie przyjmuję sprzeciwu!
    Moment gdy Larry przychodzi na świat, jest świetny ! Teksty Caroline i zdezorientowanie Louisa są naprawdę fantastyczne. 'Seksu Ci się zachciało Tomlinson" Czy tylko mi się wydaje że Styles śmiałby się z tego jak nienormalny ? Muszę się przyznać, że robiłabym to razem z nim, w sensie śmiałą się, bo teraz mogło to dziwnie zabrzmieć :P Achhh...nie mogę się doczekać aż Larry będzie w domu, pozna Zuzę i w końcu zamieszkają wszyscy w 4. Jestem ciekawa jak Louis poradzi sobie z rolą ojca? Mam nadzieje że podoła zadaniu!

    Moc uścisków !xx

    ~Eirene

    you-and-i-and-onedirection.blogspot.com

    ReplyDelete